Chrystus po swoim zmartwychwstaniu posłał Apostołów, by w Jego imię głosili "nawrócenie i odpuszczenie grzechów wszystkim narodom" (Łk 24,47). Apostołowie i ich następcy pełnią tę "posługę jednania" (2 Kor 5,18), nie tylko głosząc ludziom przebaczenie Boże wysłużone nam przez Chrystusa i wzywając ich do nawrócenia i wiary, lecz także udzielając im odpuszczenia grzechów przez chrzest oraz jednając ich z Bogiem i z Kościołem dzięki władzy "kluczy" otrzymanej od Chrystusa:
Kościół otrzymał klucze Królestwa niebieskiego, by dokonywało się w nim odpuszczenie grzechów przez Krew Chrystusa i działanie Ducha Świętego. Dusza, która umarła z powodu grzechu, zostaje ożywiona w Kościele, by żyć z Chrystusem, którego łaska nas zbawiła (Św. Augustyn).
Nie ma takiej winy, nawet najcięższej, której nie mógłby odpuścić Kościół święty. "Nie ma nikogo tak niegodziwego i winnego, kto nie powinien być pewny przebaczenia, jeśli tylko jego żal jest szczery" (Katechizm Rzymski 1,11,5). Chrystus, który umarł za wszystkich ludzi, pragnie, by w Jego Kościele bramy przebaczenia były zawsze otwarte dla każdego, kto odwraca się od grzechu (Por. Mt 18, 21-22). (KKK 981-982)
Chrzest jest pierwszym i podstawowym sakramentem przebaczenia grzechów: jednoczy nas z Chrystusem, który umarł i zmartwychwstał, oraz daje nam Ducha Świętego. (KKK 985)
Ci zaś, którzy przystępują do sakramentu pokuty, otrzymują od miłosierdzia Bożego przebaczenie zniewagi wyrządzonej Bogu i równocześnie dostępują pojednania z Kościołem, któremu, grzesząc, zadali ranę, a który przyczynia się do ich nawrócenia miłością, przykładem i modlitwą (Sobór Watykański II, konst. Lumen gentium, 11).
Nazywa się go sakramentem nawrócenia, ponieważ urzeczywistnia w 1989 sposób sakramentalny wezwanie Jezusa do nawrócenia (Por. Mk 1,15), drogę powrotu do Ojca (Por. Łk 15, 18), od którego człowiek oddalił się przez grzech.
Nazywa się go sakramentem pokuty, ponieważ ukazuje osobistą i eklezjalną drogę nawrócenia, skruchy i zadośćuczynienia ze strony grzesznego chrześcijanina.
Nazywa się go sakramentem spowiedzi, ponieważ oskarżenie – spowiedź z grzechów przed kapłanem jest istotnym elementem tego sakramentu. Sakrament ten jest również "wyznaniem", uznaniem i uwielbieniem świętości Boga oraz Jego miłosierdzia wobec grzesznego człowieka.
Nazywa się go sakramentem przebaczenia, ponieważ przez sakramentalne rozgrzeszenie wypowiedziane słowami kapłana Bóg udziela penitentowi "przebaczenia i pokoju" (Obrzęd pokuty, Formuła rozgrzeszenia).
Nazywa się go sakramentem pojednania, ponieważ udziela grzesznikowi miłości Boga przynoszącej pojednanie: "Pojednajcie się z Bogiem" (2 Kor 5,20). Ten, kto żyje miłosierną miłością Boga, jest gotowy odpowiedzieć na wezwanie Pana: "Najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim" (Mt 5,24).
"Zostaliście obmyci, uświęceni i usprawiedliwieni w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa i przez Ducha Boga naszego" (1 Kor 6,11). Trzeba uświadomić sobie wielkość daru Bożego, jaki otrzymaliśmy w sakramentach wtajemniczenia chrześcijańskiego, by zrozumieć, do jakiego stopnia grzech powinien zostać wyeliminowany z życia tego, kto "przyoblekł się w Chrystusa" (Ga 3,27). Św. Jan Apostoł przypomina nam: "Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy" (1 J 1,8). Sam Pan nauczył nas modlić się: "Przebacz nam nasze grzechy" (Łk 11,4), łącząc 2838 razem wybaczanie sobie nawzajem win z przebaczeniem grzechów, jakiego udzieli nam Bóg. (KKK 1423-1425)
Tylko Bóg przebacza grzechy (Por. Mk 2, 7). Ponieważ Jezus jest Synem Bożym, mówi o sobie: "Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów" (Mk 2,10), i wykonuje tę Boską władzę: "Odpuszczone są twoje grzechy" (Mk 2,5; Łk 7,48). Ponadto, na mocy swego Boskiego autorytetu, Jezus daje tę władzę ludziom (Por. J 20,21-23), by ją wykonywali w Jego imieniu.
Chrystus chciał, by cały Jego Kościół w modlitwie, życiu i działaniu był znakiem i narzędziem przebaczenia i pojednania, które On nabył dla nas za cenę swojej Krwi. Wykonywanie władzy odpuszczania grzechów powierzył jednak Chrystus władzy apostolskiej, której została zlecona "posługa jednania" (2 Kor 5,18). Apostoł jest posłany "w imię Chrystusa", przez niego "sam Bóg" wzywa i prosi: "Pojednajcie się z Bogiem!" (2 Kor 5,20).
Raj
Pierwszy człowiek nie tylko został stworzony jako dobry, lecz także ukonstytuowany w przyjaźni ze swoim Stwórcą oraz w harmonii z sobą samym i otaczającym go stworzeniem. Stan ten przewyższy jedynie chwała nowego stworzenia w Chrystusie.
Kościół, interpretując w autentyczny sposób symbolizm języka biblijnego w świetle Nowego Testamentu i Tradycji, naucza, że nasi pierwsi rodzice Adam i Ewa zostali ukonstytuowani w stanie "świętości i sprawiedliwości pierwotnej" (Sobór Trydencki: DS 1511). Tą łaską świętości pierwotnej było "uczestnictwo w życiu Bożym" (Sobór Watykański II, konst. Lumen gentium, 2).
Promieniowanie tej łaski umacniało wszystkie wymiary życia człowieka. Dopóki człowiek pozostawał w zażyłości z Bogiem, nie miał ani umierać (Por. Rdz 2,17;3,19), ani cierpieć (Por. Rdz 3,16). Wewnętrzna harmonia osoby ludzkiej, harmonia między mężczyzną i kobietą (Por. Rdz 2,25), a wreszcie harmonia między pierwszą parą i całym stworzeniem konstytuowała stan nazywany "pierwotną sprawiedliwością".
"Władanie" światem, które Bóg od początku powierzył człowiekowi urzeczywistniało się przede wszystkim w samym człowieku jako panowanie nad sobą. Człowiek był nieskazitelny i uporządkowany w swoim bycie, ponieważ był wolny od potrójnej pożądliwości (Por. 1 J 2,16), która poddaje go przyjemnościom zmysłowym, pożądaniu dóbr ziemskich i afirmacji siebie wbrew nakazom rozumu.
Znakiem "zażyłości" człowieka z Bogiem jest to, że Bóg umieszcza go w ogrodzie (Por. Rdz 2,8). Człowiek żyje w nim, aby "uprawiał go i doglądał" (Rdz 2,15); praca nie jest ciężarem (Por. Rdz 3,17-19), ale współpracą mężczyzny i kobiety z Bogiem w doskonaleniu stworzenia widzialnego.
Harmonia pierwotnej sprawiedliwości, przewidziana dla człowieka w zamyśle Bożym, zostanie utracona przez grzech naszych pierwszych rodziców.
(KKK 374-379)
Rodzina
Rodzina w planie Bożym
Natura rodziny
Wspólnota małżeńska jest ustanowiona przez zgodę małżonków. Małżeństwo i rodzina są ukierunkowane na dobro małżonków oraz prokreację i wychowanie dzieci. Miłość małżonków i przekazywanie życia dzieciom ustanawiają między członkami tej samej rodziny związki osobowe i podstawowy zakres odpowiedzialności.
Mężczyzna i kobieta połączeni małżeństwem tworzą ze swoimi dziećmi rodzinę. Ten związek jest uprzedni wobec uznania go przez władzę publiczną; narzuca się sam. Należy go uważać za normalny punkt odniesienia w określaniu różnych stopni pokrewieństwa.
Stwarzając mężczyznę i kobietę, Bóg ustanowił ludzką rodzinę i nadał jej podstawową strukturę. Jej członkami są osoby równe w godności. Dla dobra wspólnego swoich członków i społeczności rodzina zakłada różne formy odpowiedzialności, praw i obowiązków.
Rodzina chrześcijańska
"Objawienie i właściwe urzeczywistnienie wspólnoty kościelnej ma miejsce w rodzinie chrześcijańskiej, która również z tego powodu może i powinna nazywać się Kościołem domowym" (Jan Paweł II, adbort. apost. Familiaris consortio, 21; por. Sobór Watykański II, konst. Lumen gentium, 11). Jest ona wspólnotą wiary, nadziei i miłości; nabiera szczególnego znaczenia w Kościele, jak potwierdza Nowy Testament (Por. Ef 5, 21-6, 4; Kol 3,18-21; 1 P 3,1-7).
Rodzina chrześcijańska jest komunią osób, znakiem i obrazem komunii Ojca i Syna w Duchu Świętym. Jej działanie w dziedzinie prokreacji i wychowania jest odbiciem stwórczego dzieła Ojca. Jest ona wezwana do uczestnictwa w modlitwie i ofierze Chrystusa. Codzienna modlitwa i czytanie słowa Bożego umacniają w niej miłość. Rodzina chrześcijańska jest powołana do ewangelizacji i misji.
Związki wewnątrz rodziny kształtują pokrewieństwo odczuć, uczuć i dążeń, które wypływają przede wszystkim z wzajemnego szacunku osób. Rodzina jest uprzywilejowaną wspólnotą, wezwaną do urzeczywistniania "wspólnej wymiany myśli pomiędzy małżonkami oraz troskliwego współdziałania rodziców w wychowywaniu dzieci" (Sobór Watykański II, konst. Gaudium et spes, 52).
Rodzina i społeczeństwo
Rodzina jest podstawową komórką życia społecznego. Jest naturalną społecznością, w której mężczyzna i kobieta są wezwani do daru z siebie w miłości i do przekazywania życia. Autorytet, stałość i życie w związkach 372 rodzinnych stanowią podstawy wolności, bezpieczeństwa i braterstwa w społeczeństwie. Rodzina jest wspólnotą, w której od dzieciństwa można nauczyć się wartości moralnych, zacząć czcić Boga i dobrze używać wolności. Życie rodzinne jest wprowadzeniem do życia społecznego.
Rodzina powinna żyć w taki sposób, by jej członkowie otaczali troską i pomocą młodych i starych, osoby chore lub upośledzone oraz ubogich. Wiele rodzin w pewnych sytuacjach nie jest w stanie udzielać takiej pomocy. Wtedy inne osoby i rodziny oraz – w sposób pomocniczy – społeczeństwo powinny zatroszczyć się o ich potrzeby: "Religijność czysta i bez skazy wobec Boga i Ojca wyraża się w opiece nad sierotami i wdowami w ich utrapieniach i w zachowaniu siebie samego nieskalanym od wpływów świata" (Jk 1, 27).
Rodzinie powinny pomagać i ochraniać ją odpowiednie instytucje społeczne. Tam gdzie rodziny nie są w stanie wypełniać swoich funkcji, inne społeczności mają obowiązek pomagać im i wspierać instytucję rodziny. Zgodnie z zasadą pomocniczości większe wspólnoty nie powinny przywłaszczać sobie jej uprawnień czy też ingerować w jej życie.
Znaczenie rodziny dla życia i pomyślnej sytuacji społeczeństwa (Por. Sobór Watykański II, konst. Gaudium et spes, 47) pociąga za sobą jego szczególną odpowiedzialność za wspieranie i umacnianie małżeństwa i rodziny. Władze cywilne powinny uważać za swój pierwszorzędny obowiązek "uznawanie prawdziwej natury... (małżeństwa i rodziny), ochronę ich i popieranie, strzeżenie moralności publicznej i sprzyjanie dobrobytowi domowemu" (Por. Sobór Watykański II, konst. Gaudium et spes, 52).
Wspólnota polityczna ma obowiązek szanować rodzinę, pomagać jej i zapewnić jej zwłaszcza:
– prawo do założenia rodziny, posiadania dzieci i wychowywania ich zgodnie z własnymi przekonaniami moralnymi i religijnymi;
– ochronę stałości więzi małżeńskiej i instytucji rodziny;
– prawo do wyznawania własnej wiary, przekazywania jej, wychowywania w niej dzieci za pomocą koniecznych środków i instytucji;
– prawo do własności prywatnej, prawo podejmowania i otrzymywania pracy, mieszkania, prawo do emigracji;
– zgodnie z prawodawstwem krajów – prawo do świadczeń medycznych, do opieki nad osobami starszymi, do zasiłków rodzinnych;
– ochronę bezpieczeństwa i warunków zdrowia, zwłaszcza wobec takich zagrożeń, jak narkomania, pornografia, alkoholizm itd.;
– prawo do zrzeszania się z innymi rodzinami, a w ten sposób do przedstawicielstwa wobec władz świeckich (Por. Jan Paweł II, adhort. apost. Familiaris consortio, 46).
Czwarte przykazanie naświetla także inne związki w społeczeństwie. W naszych braciach i siostrach widzimy dzieci naszych rodziców; w naszych kuzynach – potomków naszych przodków; w naszych współobywatelach synów naszej ojczyzny; w ochrzczonych – dzieci naszej matki, Kościoła; w każdej osobie ludzkiej – syna lub córkę Tego, który chce być nazywany "naszym Ojcem". Dlatego więc nasze związki z bliźnim mają charakter osobowy. Bliźni jest nie tylko "jednostką" zbiorowości ludzkiej, ale jest "kimś", kto z racji swojego wiadomego pochodzenia zasługuje na szczególną uwagę i szacunek.
Wspólnoty ludzkie są złożone z osób. Dobre rządzenie nimi nie sprowadza się ani do zagwarantowania praw i wypełniania obowiązków, ani do dotrzymywania umów. Sprawiedliwe stosunki między pracodawcami a pracownikami, rządzącymi a obywatelami zakładają naturalną życzliwość, właściwą godności osób ludzkich, troszczących się o sprawiedliwość i braterstwo.
Obowiązki członków rodziny
Obowiązki dzieci
Ojcostwo Boże jest źródłem ojcostwa ludzkiego (Por. Ef 3, 14); jest podstawą czci rodziców. Szacunek dzieci – niepełnoletnich lub dorosłych – dla ojca i matki (Por. Prz 1, 8; Tb 4, 3-4) karmi się naturalnym uczuciem zrodzonym z łączącej ich więzi. Tego szacunku domaga się przykazanie Boże (Por. Wj 20, 12).
Szacunek dla rodziców (cześć synowska) wynika z wdzięczności wobec tych, którzy przez dar życia, swoją miłość i pracę wydali na świat dzieci i pozwolili im wzrastać w latach, w mądrości i w łasce. "Z całego serca czcij swego ojca, a boleści rodzicielki nie zapominaj! Pamiętaj, że oni cię zrodzili, a cóż im zwrócisz za to, co oni tobie dali?" (Syr 7, 27-28).
Szacunek synowski przejawia się w prawdziwej uległości i posłuszeństwie. "Strzeż, synu, nakazów ojca, nie gardź nauką matki... Gdy idziesz, niech one cię wiodą, czuwają nad tobą, gdy zaśniesz; gdy budzisz się – mówią do ciebie" (Prz 6, 20-22). "Syn mądry miłuje karcenie, naśmiewca nie słucha nagany" (Prz 13, 1).
Tak długo jak dziecko mieszka z rodzicami, powinno być posłuszne każdej prośbie rodziców, która służy jego dobru lub dobru rodziny. "Dzieci, bądźcie posłuszne rodzicom we wszystkim, bo to jest miłe w Panu" (Kol 3, 20) (Por. Ef 6,1). Dzieci mają także słuchać rozsądnych zarządzeń swoich wychowawców i tych wszystkich, którym rodzice je powierzyli. Jeśli jednak dziecko jest przekonane w sumieniu, iż jest rzeczą moralnie złą być posłusznym danemu poleceniu, nie powinno się do niego stosować.
Wzrastając, dzieci będą nadal szanować swoich rodziców. Będą uprzedzać ich pragnienia, chętnie prosić o rady i przyjmować ich uzasadnione napomnienia. Posłuszeństwo wobec rodziców ustaje wraz z usamodzielnieniem się dzieci, pozostaje jednak szacunek, który jest im należny na zawsze. Ma on bowiem swoje źródło w bojaźni Bożej, jednym z darów Ducha Świętego.
Czwarte przykazanie przypomina dzieciom już dorosłym o ich odpowiedzialności wobec rodziców. W miarę możności powinny one okazywać im pomoc materialną i moralną w starości, w chorobie, samotności lub potrzebie. Jezus przypomina o tym obowiązku wdzięczności (Por. Mk 7, 10-12).
Pan uczcił ojca przez dzieci, a prawa matki nad synami utwierdził. Kto czci ojca, zyskuje odpuszczenie grzechów, a kto szanuje matkę, jakby skarby gromadził.
Kto czci ojca, radość mieć będzie z dzieci, a w czasie modlitwy swej będzie wysłuchany. Kto szanuje ojca, długo żyć będzie, a kto posłuszny jest Panu, da wytchnienie swej matce. (Syr 3, 2-6)
Synu, wspomagaj swego ojca w starości,
nie zasmucaj go w jego życiu.
A jeśliby nawet rozum stracił, miej wyrozumiałość,
nie pogardzaj nim, choć jesteś w pełni sił...
Kto porzuca ojca swego, jest jak bluźnierca,
a przeklęty przez Pana, kto pobudza do gniewu swą matkę. (Syr 3,12-13. 16)
Szacunek synowski sprzyja harmonii całego życia rodzinnego; obejmuje on także związki między braćmi i siostrami. Szacunek wobec rodziców opromienia całe środowisko rodzinne. "Koroną starców –synowie synów" (Prz 17, 6). "Z całą pokorą i cichością, z cierpliwością, znoście siebie nawzajem w miłości" (Ef 4, 2).
Chrześcijanie są zobowiązani do szczególnej wdzięczności tym, od których otrzymali dar wiary, łaskę chrztu i życie w Kościele. Wdzięczność ta dotyczy rodziców, dziadków, innych członków rodziny, duszpasterzy, katechetów, nauczycieli lub przyjaciół. "Napełniła mnie radość na wspomnienie bezobłudnej wiary, jaka jest w tobie; ona to zamieszkała pierwej w twej babce Lois i w twej matce Eunice, a pewien jestem, że [mieszka] i w tobie" (2 Tm 1, 5).
Obowiązki rodziców
Płodność miłości małżeńskiej nie ogranicza się jedynie do przekazywania życia dzieciom, lecz powinna obejmować ich wychowanie moralne i formację 1653 duchową. "To zadanie wychowawcze jest tak wielkiej wagi, że jego ewentualny brak z trudnością dałby się zastąpić" (Sobór Watykański II, dekl. Gravissimum educationis, 3). Rodzice mają pierwszorzędne i niezbywalne prawo oraz obowiązek wychowania (Por. Jan Paweł II, adhort. apost. Familiaris consortio, 36).
Rodzice powinni uważać swoje dzieci za dzieci Boże i szanować je jako osoby ludzkie. Wychowują oni swoje dzieci do wypełniania prawa Bożego, ukazując samych siebie jako posłusznych woli Ojca niebieskiego.
Rodzice pierwsi są odpowiedzialni za wychowanie swoich dzieci. Wypełniają tę odpowiedzialność najpierw przez założenie ogniska rodzinnego, w którym panuje czułość, przebaczenie, szacunek, wierność i bezinteresowna służba. Dom rodzinny jest właściwym miejscem kształtowania cnót. Wychowanie to wymaga nauczenia się wyrzeczenia, zdrowego osądu, panowania nad sobą, które są podstawą wszelkiej prawdziwej wolności. Rodzice powinni uczyć dzieci podporządkowywać "wymiary materialne i instynktowne... wymiarom wewnętrznym i duchowym" (Jan Paweł II, enc. Centesimus annus, 36). Na rodzicach spoczywa poważna odpowiedzialność za dawanie dobrego przykładu swoim dzieciom. Jeśli potrafią przyznać się przed nimi do swoich błędów, będą mogli lepiej kierować dziećmi i je poprawiać:
Kto miłuje swego syna, często używa na niego rózgi, aby na końcu mógł się nim cieszyć (Syr 30,1-2). A wy, ojcowie, nie pobudzajcie do gniewu waszych dzieci, lecz wychowujcie je, stosując karcenie i napominanie Pańskie! (Ef 6, 4).
Dom rodzinny stanowi naturalne środowisko wprowadzania dzieci w solidarność i odpowiedzialność wspólnotową. Rodzice powinni uczyć swoje dzieci unikania fałszywych ustępstw i poniżania się, które stanowią zagrożenie dla każdej społeczności ludzkiej.
Przez łaskę sakramentu małżeństwa rodzice otrzymali zadanie i przywilej ewangelizowania swoich dzieci. Możliwie jak najwcześniej powinni wprowadzać swoje dzieci w tajemnice wiary, której są dla nich "pierwszymi zwiastunami" (Sobór Watykański II, konst. Lumen gentium, 11; KPK, kan. 1246, par. 1). Od wczesnego dzieciństwa powinni włączać je w życie Kościoła. Rodzinny styl życia może rozwijać zdolność do miłości, która na całe życie pozostanie autentycznym początkiem i podporą żywej wiary.
Rodzice powinni rozpocząć wychowanie do wiary od wczesnego dzieciństwa. Zaczyna się ono już wtedy, gdy członkowie rodziny pomagają sobie wzrastać w wierze przez świadectwo życia chrześcijańskiego zgodnego z Ewangelią. Katecheza rodzinna poprzedza i ubogaca pozostałe formy nauczania wiary i towarzyszy im. Zadaniem rodziców jest nauczyć swoje dzieci modlitwy oraz pomóc im odkryć powołanie jako dzieci Bożych (Por. Sobór Watykański II, konst. Lumen gentium, 11). Parafia jest wspólnotą eucharystyczną i ośrodkiem życia liturgicznego rodzin chrześcijańskich; jest ona podstawowym miejscem katechezy dzieci i rodziców.
Z kolei dzieci przyczyniają się do wzrostu swoich rodziców w świętości (Por. Sobór Watykański II, konst. Gaudium et spes, 48). Wszyscy razem i każdy z osobna powinni wielkodusznie i niestrudzenie udzielać sobie nawzajem przebaczenia, jakiego domagają się zniewagi, kłótnie, niesprawiedliwości i zaniedbania. Sugeruje to wzajemna życzliwość. Wymaga tego miłość Chrystusa (Por. Mt 18, 21-22; Łk 17, 4).
W okresie dzieciństwa szacunek i życzliwość rodziców przejawiają się przede wszystkim w trosce i uwadze, jaką poświęcają oni wychowywaniu swoich dzieci, zaradzaniu ich potrzebom materialnym i duchowym. W miarę wzrastania dzieci ten sam szacunek i to samo poświęcenie skłaniają rodziców do wychowywania ich do prawidłowego używania rozumu i wolności.
Rodzice, jako pierwsi odpowiedzialni za wychowanie swoich dzieci, mają prawo wybrać dla nich szkolę, która odpowiada ich własnym przekonaniom. Jest to podstawowe prawo. Rodzice – w takiej mierze, w jakiej to możliwe mają obowiązek wyboru szkół, które najlepiej pomogą im w wypełnianiu zadań wychowawców chrześcijańskich (Por. Sobór Watykański II, dekl. Gravissimum educationis, 6). Władze publiczne mają obowiązek zagwarantować to prawo rodzicom i zapewnić konkretne warunki jego urzeczywistnienia.
Dorastające dzieci mają obowiązek i prawo wybrać zawód i stan życia. Powinny wypełniać te nowe zadania życiowe w zaufaniu do swoich rodziców, chętnie prosząc ich o opinie oraz rady i przyjmując je od nich. Rodzice powinni czuwać, by nie ograniczać swoich dzieci ani w wyborze zawodu, ani w wyborze współmałżonka. Obowiązek delikatności nie zabrania im, lecz wprost przeciwnie, zobowiązuje ich do pomagania dzieciom przez mądre rady, zwłaszcza wtedy gdy dzieci mają zamiar założyć rodzinę.
Niektórzy nie zawierają małżeństwa, aby móc zaopiekować się swoimi rodzicami lub rodzeństwem, by poświęcić się bardziej sprawom zawodowym lub też z innych szlachetnych pobudek. Mogą oni bardzo przyczynić się do wzrostu dobra rodziny ludzkiej.
Rodzina i Królestwo Boże
Więzy rodzinne, chociaż są ważne, nie mają charakteru absolutnego. Podobnie jak dziecko wzrasta coraz bardziej ku dojrzałości oraz samodzielności ludzkiej i duchowej, tak rozwija się i umacnia jego szczególne powołanie, które pochodzi od Boga. Rodzice powinni uszanować to powołanie i ułatwić dzieciom odpowiedź na nie. Trzeba uzmysłowić sobie, że pierwszym powołaniem chrześcijanina jest pójście za Jezusem (Por. Mt 16, 25): "Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien" (Mt 10, 37).
Zostać uczniem Chrystusa oznacza przyjąć zaproszenie do przynależenia do rodziny Bożej, do życia zgodnego z Jego sposobem życia: "Kto pełni wolę Ojca mojego, który jest w niebie, ten jest Mi bratem, siostrą i matką" (Mt 12, 50). Rodzice powinni uszanować i przyjąć z radością oraz wdzięcznością skierowane do któregoś z dzieci wezwanie Pana do pójścia za Nim w dziewictwie dla Królestwa niebieskiego, w życiu konsekrowanym lub w posłudze kapłańskiej.
(KKK 2201-2233)
Samotność
O samotności i o posiadaniu Boga
Zapytano mnie: Niektórzy stanowczo usuwają się od innych i chętnie chcieliby być zawsze sami i na tym miałby polegać ich spokój oraz na tym, że pozostawaliby w kościele - czy jest to najlepsza droga? Wtedy odpowiedziałem: "Nie!" A zauważcie, dlaczego (tak odpowiedziałem).
Kto jest prawy, na każdym miejscu i wśród wszystkich ludzi czuje się dobrze. Kto jednak nie jest prawy, ten na każdym miejscu i wśród wszystkich ludzi czuje się źle. Kto zaś tu okazuje się prawym, ten prawdziwie ma Boga przy sobie; a kto prawdziwie ma Boga, ten ma Go na każdym miejscu, i na ulicy, i pośród wszystkich ludzi tak samo, jak w kościele, na pustkowiu czy w celi; jeśli tylko naprawdę posiada on Boga i tylko Jego, to nikt nie może mu w niczym przeszkodzić.
Dlaczego (tak jest)?
Ponieważ ma on jedynie Boga i widzi tylko Boga, i wszystkie rzeczy stają się dla niego samym Bogiem. Człowiek taki nosi Boga we wszystkich swych dziełach i we wszystkich miejscach, i wszystkie dzieła tego człowieka sprawia jedynie Bóg; albowiem kto jest przyczyną dzieła, do tego dzieło to należy właściwiej i prawdziwiej niż do tego, kto je spełnia. Jeśli więc mamy na względzie jedynie i wyłącznie Boga, to, zaprawdę, musi On być sprawcą naszych dzieł, a we wszystkich Jego dziełach nikt nie może Mu przeszkodzić, żadni ludzie i żadne miejsca. Tak więc nikt nie może temu człowiekowi stanąć na przeszkodzie, albowiem nie dąży on i nie szuka niczego, jak tylko Boga, jak też nie smakuje mu nic innego, jak tylko Bóg; On (sam) bowiem jednoczy się z tym człowiekiem we wszystkich jego dążeniach. A jak Boga nie jest w stanie rozproszyć żadna różnorodność (rzeczy), tak też tego człowieka nic nie może ani rozpraszać, ani być powodem jego rozdarcia, albowiem jest on jednym z owym Jednem, w którym wszelka różnorodność jest jednością i nieróżnorodnością.
Człowiek powinien Boga ujmować we wszystkich rzeczach i umysł swój przyzwyczajać do tego, by Boga zawsze sobie uprzytomniał w sobie, w (swym) dążeniu i w (swej) miłości. Zważ na to, jak zwrócony jesteś do Boga, kiedy znajdujesz się w kościele lub w swej celi: ten sam nastrój zachowuj i miej (także) w tłumie, w niepokoju i w braku równowagi. A - jak to już często mówiłem - kiedy mówimy o "równowadze", to nie mamy na myśli tego, że wszystkie dzieła, miejsca czy ludzi należy uważać za tak samo ważne. Byłoby to niesłuszne, albowiem modlitwa jest lepszym dziełem niż przędzenie, a kościół miejscem godniejszym niż ulica. Wszakże we wszystkich dziełach powinieneś zachować taki sam umysł, taką samą ufność i taką samą miłość do twego Boga, i taką samą powagę. Zaiste, gdybyś zachował taką równowagę umysłu, to nikt by ci nie przeszkodził w uprzytomnieniu sobie twego Boga.
W kim jednak Bóg nie mieszka tak prawdziwie, lecz kto Boga ciągle musi brać z zewnątrz, i w tym, i w owym, i kto szuka Boga w sposób nie taki sam, już to w dziełach, już to wśród ludzi, już to w (różnych) miejscach, ten Boga nie ma. I łatwo coś może stanąć na przeszkodzie takiemu człowiekowi, albowiem nie ma on Boga, i nie szuka tylko Jego, ani nie kocha wyłącznie Jego, ani nie dąży tylko do Niego. I dlatego przeszkadza mu nie tylko złe towarzystwo, lecz także dobre, i nie tylko ulica, lecz także kościół, i nie tylko złe słowa i dzieła, lecz także słowa i dzieła dobre. Albowiem przeszkoda tkwi w nim, ponieważ Bóg w nim nie stał się dlań jeszcze wszystkimi rzeczami. Gdyby bowiem stał się nimi, to we wszystkich miejscach i pośród wszystkich ludzi byłby zadowolony i czułby się dobrze; albowiem wtedy miałby Boga, a tego nikt by mu nie mógł zabrać ani też nikt nie mógłby przeszkodzić mu w jego dziele.
Od czego wszakże zależy to prawdziwe posiadanie Boga, to że się Go naprawdę posiada?
To prawdziwe posiadanie Boga zależy od umysłu i od żarliwego duchowego zwrócenia się ku Bogu i dążenia do Boga, nie zaś od ciągłego i wciąż takiego samego myślenia o Nim; albowiem dla natury (człowieka) byłoby to niemożliwe i bardzo trudne, a poza tym nie byłoby rzeczą najlepszą. Człowiek nie powinien się zadowalać Bogiem, o którym myśli; kiedy bowiem przemija myśl o Bogu, przemija także Bóg. Należy raczej posiadać Boga, jaki jest w swej istocie, stojącego wyżej niż myśli człowieka i wyżej niż wszelkie stworzenie. Ten Bóg nie przemija, jeśli człowiek sam nie chce się od Niego odwrócić.
Kto tak ma Boga (tj.) w Jego realnym byciu, ten ujmuje Boga w sposób boski i temu Bóg jaśnieje we wszystkich rzeczach; albowiem wszystkie rzeczy smakują mu Bogiem i we wszystkich rzeczach jawi mu się obraz Boga. W nim Bóg błyszczy zawsze, w nim dokonuje się uwalniające odwrócenie się (od świata) i odciśnięcie w nim (obrazu) ukochanego, obecnego (w nim) Boga. Rzeczy mają się tak jak z pragnieniem, które jest w prawdziwym pragnieniu: człowiek spragniony może akurat czynić coś innego niż pić lub też może myśleć o innych rzeczach, ale cokolwiek by robił i z kimkolwiek by przebywał, do czegokolwiek by dążył, o czymkolwiek by myślał i czymkolwiek by się zajmował, to nie opuszcza go wyobrażenie napoju, dopóki dręczy go pragnienie; a im większe jest pragnienie, tym silniejsze, bardziej narzucające się, obecne i uporczywe jest wyobrażenie napoju. Albo tak jak z tym, kto kocha coś gorąco i z całym zapałem, tak że nic innego mu się nie podoba i nie przemawia do jego serca, jak (właśnie) to, i kto tylko tego pragnie, a poza tym niczego innego: z pewnością, gdziekolwiek człowiek taki by przebywał i u kogo, czegokolwiek by się podjął i cokolwiek by robił, to nigdy przecież nie obumiera w nim to, co tak bardzo ukochał, i we wszystkich rzeczach odnajduje (właśnie) obraz tej rzeczy, a będzie on obecny w nim tym silniej, im silniejsza będzie się stawać jego miłość. Człowiek taki nie szuka spokoju, albowiem nie przeszkadza mu żaden niepokój.
Człowiek ten znajduje o wiele większą chwałę u Boga, ponieważ pojmuje wszystkie rzeczy jako boskie i wyższe, niż są one same w sobie. Zaiste, by tak było, potrzebne są zapał i oddanie, dokładne baczenie na wnętrze człowieka i czujna, prawdziwa, roztropna i rzeczywista wiedza o tym, co stanowi podstawę umysłu pozostającego pośród rzeczy i ludzi. Tego człowiek nie może się nauczyć przez ucieczkę, uciekając właśnie przed rzeczami i szukając zewnętrznej samotności; raczej musi się uczyć wewnętrznej samotności, gdziekolwiek i z kimkolwiek by przebywał. Musi się nauczyć przebijać przez (powierzchnię) rzeczy i w nich ujmować swego Boga, i nauczyć się w sposób realny i z całą mocą wprowadzać Go w siebie i dać się przez Niego kształtować. Rzecz ma się podobnie jak z tym, kto chce się nauczyć pisać. Zaprawdę, jeśli ma opanować tę sztukę, to musi dużo i często ćwiczyć się w tej czynności, choćby odczuwał to jako coś bardzo przykrego i uciążliwego i wydawało mu się niemożliwe: jeśli tylko będzie ćwiczył pilnie i często, to przecież nauczy się tej sztuki i ją sobie przyswoi. Zaprawdę, zrazu musi on skierować swe myśli na każdą poszczególną literę i mocno utrwalić ją sobie (w pamięci). Później, kiedy opanuje tę sztukę, nie będzie już potrzebował wyobrażeń i nie będzie musiał się już namyślać, i będzie pisał naturalnie i swobodnie; podobnie jest też z grą na gęślach czy jakimikolwiek innymi czynnościami, które mają być dziełem jego umiejętności. Całkowicie wystarczy mu, żeby wiedział, iż chce zastosować swą sztukę; a jeśli nawet jego świadomość nie towarzyszy przez cały czas jej stosowaniu, to przecież uprawia ją, choćby myślał przy tym o czymś innym, mocą swej nabytej umiejętności.
Tak też człowiek powinien być przeniknięty obecnością Boga, przekształcony przez formę swego umiłowanego Boga i w Nim przemieniany w swej istocie tak, by bez żadnego wysiłku mógł oglądać światło Jego obecności, by ponadto osiągnął niezależność we wszystkich rzeczach i zachował całkowitą wolność wobec nich. W tym celu zrazu potrzebna jest rozwaga i uważne utrwalenie sobie (tej umiejętności), a więc to, co nieodzowne też jest dla ucznia przyswajającego sobie jakąś sztukę.
(Mistrz Eckhart, Mowy pouczające)
Samotność kapłana
W kontekście Kościoła jako komunii oraz presbyterium łatwiej jest stawić czoło problemowi samotności kapłana, o którym mówili Ojcowie Synodalni. Istnieje samotność, której doświadczają wszyscy i która jest czymś całkowicie normalnym. Ale istnieje także samotność, której przyczyną są rozmaite trudności i która z kolei sama ich przysparza. W tym sensie "aktywna więź z presbyterium diecezjalnym, regularne kontakty z biskupem i z innymi kapłanami, wzajemna współpraca, wspólne i braterskie życie kapłanów, a także przyjaźń i serdeczne kontakty z wiernymi świeckimi udzielającymi się w parafiach - to wszystko pomaga bardzo w przezwyciężaniu negatywnych aspektów samotności, której kapłan może czasem doznawać"227. Samotność jednak nie jest tylko źródłem trudności, może być bowiem także szansą w życiu kapłana: "przyjęta w duchu ofiary i poszukiwana w bliskości Pana Jezusa Chrystusa, samotność może być okazją do modlitwy i do studiów, a także pomocą w dążeniu do świętości i ludzkiej dojrzałości"228. Nie trzeba przy tym przypominać, że pewna forma samotności jest niezbędnym elementem formacji stałej. Jezus często oddalał się, aby się modlić w samotności (por. Mt 14, 23). Zdolność wytrwania we właściwego rodzaju samotności jest podstawą troski o życie wewnętrzne. Mowa tu o samotności wypełnionej obecnością Chrystusa, który jest pośrednikiem między nami a Ojcem, w jedności Ducha Świętego. W tym sensie zachowywanie milczenia oraz poszukiwanie przestrzeni i czasu "pustyni" to konieczne elementy stałej formacji zarówno w dziedzinie intelektualnej, jak duchowej i duszpasterskiej. W tym samym sensie mówi się także, iż kto nie umie dobrze przeżywać samotności, nie jest zdolny do prawdziwej i braterskiej więzi z innymi.
(Jan Paweł II, adhortacja aposolska "Pastores dabo vobis")
Wspólnie z Chrystusem wobec samotności
Paradoksalnie człowiek epoki komunikacji i dialogu, żyjący, pracujący i myślący „grupowo” doświadcza samotności; cierpi z powodu anonimowości, z trudnością odnajduje innych na swojej drodze, nie przychodzi mu łatwo opuszczenie swojego zasklepienia. Samotność narzuca się dzisiaj jako pierwszy problem w dzisiejszej sytuacji duchowej człowieka, dlatego trzeba spojrzeć właśnie na niego w perspektywie chrześcijańskiej oraz w jego kontekście trzeba sformułować propozycje do zainteresowania Chrystusem.
Samotność jest pojęciem wieloznacznym. Można mówić o samotności bolesnej i znoszonej, złej i agresywnej, owocnej, przyjętej i otwartej.
Pierwsza forma samotności dotyczy sposobu życia w naszych miastach, sposobu prowadzącego do obojętności, a więc do stanu opuszczenia. Inni są tylko tymi, obok których się żyje i przechodzi. Można nawet umrzeć, a nikt tego nie zauważy i się tym nie przejmie. Rzadko bliski staje się „bliźnim”. Życie, tak jak się dzisiaj rozwija, nie sprzyja polepszeniu sytuacji w tym względzie. Nowy rodzaj wynalazków, np. internet, zdaje się nawet pogłębiać istniejące już trudności z komunikacją duchową między ludźmi.
Druga forma samotności, na którą często jest się dzisiaj skazanym, rodzi się z powodu niezrozumienia ze strony bliskich: rodziców, krewnych, przyjaciół, współpracowników. Ta samotność jest tym większa, gdy pochodzi od tych, na których bardziej się liczy. Ten typ samotności jest bardzo rozpowszechniony w dzisiejszych rodzinach, np. z powodu niezrozumienia między rodzicami i dziećmi. Nie jest on obcy różnym grupom społecznym i różnym pokoleniom.
Trzecia forma niedobrowolnej, ale bolesnej samotności, związana jest z opuszczeniem i porzuceniem. Tego rodzaju samotności ludzie boją się najbardziej, gdyż dotyka ona najgłębiej, prowadząc w końcu nawet do rozbicia egzystencjalnego człowieka. Kto jej doświadczył, nie chce o niej pamiętać. Z tej próby człowiek może wyjść oczyszczony i dojrzalszy, ale może ona doprowadzić do wyizolowania się człowieka od wszystkiego i wszystkich. Może stać się „złą” samotnością.
Doświadczenie znoszonej samotności jest czymś w rodzaju próby – nie koniecznie musi oznaczać porażkę. Może przerodzić się zarówno w samotność wydającą owoce, jak i doprowadzić do izolacji. Izolacja jest samotnością powodującą zagubienie zamiast dojrzewania. Z tej samotności, którą człowiek dobrowolnie podejmuje, są właściwie dwie drogi wyjścia: albo rozrywka albo przezwyciężenie.
Rozrywka – w rozumieniu Pascala – polega na nie myśleniu o sobie i swojej sytuacji, a więc na zajęciu się czymś i zwróceniu uwagi na inne problemy. Gdy wywołany hałas zagłuszy wszystkie głosy, nie słyszy się niczego – ani siebie ani Boga. Jednak to nie jest rozwiązanie, gdyż oddalony, a nie rozwiązany lub rozwiązany pozornie problem szybko powróci.
Jedyne prawdziwe przezwyciężenie samotności – jak podkreśla już sama psychologia – osiąga się, gdy szuka się jej możliwego znaczenia i nadaje jej pozytywną wartość egzystencjalną. Można wskazać następujące etapy przezwyciężania samotności:
- wycofanie się, osiągnięcie dystansu, bez którego głębokie ja nie może zostać usłyszane;
- skupienie – trzeba przetrzymać burzliwy kryzys i osiągnąć spokój; człowiek zwracając się do siebie, zwraca się do innych, aby im coś ofiarować;
- otwartość na innych – bez niego skupienie będzie narcystycznym zwróceniem się do siebie; z otwartości rodzi się uznanie w innych wolności i jedyności;
- autentyczna samotność, która jest wynikiem odnowy siebie; kto wnika w swoje ja i otwiera się na innych, nadaje nową jakość swojemu życiu, która prowadzi do postępu, twórczości i integracji.
Biorąc pod uwagę twórcze znaczenie samotności, możemy powiedzieć, że życie ludzkie posiada dwie twórcze składowe: samotność i wspólnotę. Zarówno pod względem intelektualnym, jak i duchowym, nie ma przynoszenia owoców bez właściwie przeżywanej samotności.
Psychologia dostarcza ważnej odpowiedzi na problem ludzkiej samotności. Jednak ostateczna odpowiedź znajduje się tylko w Jezusie Chrystusie. Chrystus, Jedyny w najwyższym stopniu jako Syn Ojca, jest również jednym pośród innych. Doznał i wziął na siebie wszystkie formy ludzkiej samotności: obojętność, niezrozumienie, opuszczenie, odrzucenie. Jeśli Chrystus nie doświadczyłby ludzkich samotności, moglibyśmy mieć poważne trudności z uznaniem, że jest jednym z nas, nadal narzekając na Boga jak Hiob. On jednak poprzedził nas na drodze samotności.
U podstaw „złej” samotności jest grzech, który burzy nasze relacje z Bogiem i z innymi. Skutkiem grzechu jest alienacja człowieka, czyli jego zamknięcie się w sobie. Bylibyśmy skazani na tę złą samotność, gdyby Chrystus nie przyszedł, aby nas wyzwolić, budząc w nas wspólnotowość i miłość.
Chrystus doświadczył samotności wywoływanej przez zdradzoną przyjaźń. Został opuszczony, odrzucony przez swój lud, który ukochał, który nauczał, oświecał, leczył. W Getsemani przyjaźń Piotra, Jakuba i Jana nie mogła pocieszyć Go w tym opuszczeniu. W ostatniej godzinie został zdradzony przez Judasza, opuszczony przez uczniów, a Piotr się Go zaparł. Tak doświadczył tej samotności, do której prowadzi grzech człowieka. Został opuszczony, ale nie opuścił nikogo; został odrzucony, ale On nie dorzucił. Dramat Jezusa jest dramatem nienawidzonej, odrzuconej, zdeptanej miłości. Chrystus jest sam, nie broni się wobec ataku skierowanego przez wszystkich Jego przeciwników. Grzech jednak jest obecny, zimny, brutalny, przybijający do krzyża. Tej nienawidzącej, zazdrosnej i szalonej ludzkości, Jezus pozostaje wierny aż do końca, bez słowa upomnienia, czy odrzucenia.
W czasie męki i agonii, w swojej ostatniej godzinie, Chrystus poznaje przepaść samotności, która pozostaje tajemnicą. Ta godzina oznacza pozwolenie na to, by grzech świata dotknął wewnętrzne życie Pośrednika. Ten dramat można zrozumieć tylko w ramach misji Jezusa jako dobrowolnej ofiary za grzech i jako Pośrednika naszego pojednania z Ojcem. W agonii, jak na Kalwarii, ten, który modli się i umiera jest cierpiącym Sługą, który jednoczy się we wszystkim z wszystkimi grzesznikami – staje się grzechem, przekleństwem, przeżywa przerażającą samotność, jaką sprawia grzech między człowiekiem i Bogiem. Walka Jezusa ma na celu powiedzenie tak woli Ojca. Przyjmując na siebie grzechy świata, Chrystus pozostaje zwrócony do Ojca, doskonale z Nim zjednoczony. Jego „otwarte” serce otwiera także nas na dobrą samotność miłości.
Nasza „wrodzona” samotność, o której możemy powiedzieć, że jest nam wspólnaturalna, zostanie pewnego dnia zapełniona przez Boga. Jednak samotność, która czyha na nas każdego dnia, aby nas zniszczyć, jest samotnością niezrozumienia i opuszczenia, która może stać się zła i zwrócić się przeciw nam, przeciw innym i przeciw Bogu. Żaden człowiek nie może uchronić się przed tą samotnością, a w niej nie widzi się już niczego – tylko zimną noc. Jest jednak także chwila, w której samotność może stać się okazją do przezwyciężenia jej w wierze i miłości. Chrystus, biorąc na siebie naszą samotność, dał nam Ducha Świętego, który jest Duchem synów, dając nam moc mówienia z Jezusem, w godzinie nocy: „Ojcze, bądź, wola Twoja!” Kto doznał takiej samotności, nie jest już sam. Jest to samotność świętych, zdolnych świeżością ducha do takiego przeżywania wszystkiego, że staje się drogą do wspólnoty zapominając o sobie i umacniając innych, rzucając na wszystko blask obecności Chrystusa.
www.chrystologia.pl
Człowiek w potrzebie
Caritas zadaniem Kościoła
Miłość bliźniego zakorzeniona w miłości Boga jest przede wszystkim powinnością każdego poszczególnego wierzącego, ale jest także zadaniem całej wspólnoty kościelnej, i to na każdym jej poziomie: od wspólnoty lokalnej, przez Kościół partykularny, aż po Kościół powszechny w jego wymiarze globalnym. Również Kościół jako wspólnota winien wprowadzać miłość w czyn. Konsekwencją tego jest fakt, że miłość potrzebuje również organizacji, aby w sposób uporządkowany mogła służyć wspólnocie. Świadomość tego zadania odgrywała w Kościele rolę konstytutywną od samych jego początków. „Ci wszyscy, którzy uwierzyli, przebywali razem i wszystko mieli wspólne. Sprzedawali majątki i dobra i rozdzielali je każdemu według potrzeby” (Dz 2, 44-45). Łukasz mówi o tym w kontekście swego rodzaju definicji Kościoła, którego elementy konstytutywne stanowią: trwanie „w nauce Apostołów”, we „wspólnocie” (koinonia), w „łamaniu chleba” i w „modlitwach” (por. Dz 2, 42). Element „wspólnoty” (koinonia), z początku nieokreślony, jest wyrażany konkretnie w wyżej cytowanych wersetach: polega ona mianowicie na tym, że wierzący mają wszystko wspólne i że nie istnieje już między nimi zróżnicowanie na bogatych i ubogich (por. również Dz 4, 32-37). Ta radykalna forma wspólnoty materialnej nie mogła być wprawdzie utrzymana, gdy Kościół zaczął się rozrastać, pozostała jednak istotna idea: we wspólnocie wierzących nie może być takiej formy ubóstwa, by komuś odmówiono dóbr koniecznych do godnego życia.
Decydującym krokiem w trudnym poszukiwaniu rozwiązań dla realizacji tej podstawowej zasady eklezjalnej był wybór siedmiu mężczyzn, który w historii i potem był uważany za początek posługi diakońskiej (por. Dz 6, 5-6). W pierwotnym Kościele wytworzyła się nierówność w codziennym rozdawnictwie jałmużny dla wdów, pomiędzy grupami mówiącymi po hebrajsku i po grecku. Apostołowie, którym przede wszystkim została powierzona „modlitwa” (Eucharystia i Liturgia) i „posługa Słowa”, poczuli się nadmiernie obciążeni „obsługiwaniem stołów”; zdecydowali zatem, że skoncentrują się na swej zasadniczej posłudze, a dla nowego zadania, równie koniecznego w Kościele, stworzą kolegium siedmiu osób. I ta grupa jednak nie miała spełniać tylko praktycznej posługi rozdawnictwa: mieli to być mężczyźni „pełni Ducha i mądrości” (por. Dz 6, 1-6). Oznacza to, że służba społeczna, jaką mieli wypełniać była bardzo konkretna, ale równocześnie była to służba duchowa; ich rola zatem była prawdziwie duchowa i realizowało się w niej podstawowe zadanie Kościoła, którym jest właśnie uporządkowana miłość bliźniego. Wraz z utworzeniem tego kolegium Siedmiu, „diakonia” – posługa miłości bliźniego, spełniana zbiorowo w sposób zorganizowany – została już wprowadzona do fundamentalnej struktury Kościoła.
Z upływem lat, wraz ze stopniowym rozprzestrzenianiem się Kościoła, działalność charytatywna utwierdziła się jako jeden z istotnych jego sektorów, obok udzielania Sakramentów i głoszenia Słowa: praktyka miłości wobec wdów i sierot, wobec więźniów, chorych i wszystkich potrzebujących należy do jego istoty w równej mierze, jak posługa Sakramentów i głoszenie Ewangelii. Kościół nie może zaniedbać posługi miłości, tak jak nie może zaniedbać Sakramentów i Słowa. Wystarczy kilka przykładów, aby to zilustrować.
Męczennik Justyn (+ ok. 155) opisuje w kontekście niedzielnej celebracji chrześcijańskiej również działalność charytatywną, związaną z Eucharystią. Zamożni składają ofiary Biskupowi w miarę swych możliwości, każdy według własnej woli; z tych ofiar utrzymuje on sieroty i wdowy oraz tych, którzy z powodu choroby lub z innych przyczyn znaleźli się w potrzebie, jak również więźniów i cudzoziemców. Wielki pisarz chrześcijański Tertulian (+ po 220) opowiada, jak budziła zdumienie wśród pogan troska chrześcijan o wszystkich potrzebujących, również o niechrześcijan. Można uważać, że kiedy Ignacy Antiocheński (+ ok. 117) określał Kościół rzymski jako ten, który „przewodzi w miłości (agape)”, w tej definicji chciał wyrazić w jakiś sposób również jego konkretną działalność charytatywną.
W tym kontekście może się wydawać pożyteczne odniesienie do pierwotnych struktur prawnych dotyczących działalności charytatywnej Kościoła. Około połowy IV wieku w Egipcie formuje się tak zwana „diaconia”; jest to w poszczególnych monasterach instytucja odpowiedzialna za całość aktywności opiekuńczej, czyli posługi charytatywnej. Z tych zaczątków rozwinęła się w Egipcie, aż do VI wieku, korporacja w pełni umocowana prawnie, której władze cywilne powierzają nawet jakąś część zboża do publicznego rozdawnictwa. W Egipcie nie tylko każdy monaster, ale również każda diecezja miała w końcu swoją diakonię – instytucję, która później rozwinęła się zarówno na wschodzie, jak i na zachodzie. Papież Grzegorz Wielki (+ 604) mówi o diakonii Neapolu. Istnienie diakonii w Rzymie jest udokumentowane dopiero począwszy od VII i VIII wieku.
Oczywiście jednak już wcześniej, od samych początków, opieka nad ubogimi i cierpiącymi, zgodnie z zasadami życia chrześcijańskiego zawartymi w Dziejach Apostolskich, należała do działalności Kościoła w Rzymie. Żywym tego przykładem jest postać diakona Wawrzyńca (+ 258). Dramatyczny opis jego męczeństwa był znany już św. Ambrożemu (+ 397) i w istocie przedstawia nam z pewnością autentyczną postać świętego. Jako odpowiedzialnemu za troskę o biednych, po uwięzieniu jego współbraci i papieża, dano mu czas, aby zebrał skarby Kościoła i przekazał je władzom państwowym. Wawrzyniec rozdzielił pieniądze, które miał, pomiędzy ubogich, a potem z nimi – jako prawdziwym skarbem Kościoła – stawił się przed obliczem władz państwowych. Niezależnie od tego, jak się ocenia historyczną autentyczność tych szczegółów, Wawrzyniec pozostał w pamięci Kościoła jako wybitny przedstawiciel kościelnej caritas.
Wspomnienie postaci cesarza Juliana Apostaty (+ 363) może raz jeszcze pokazać, jak bardzo istotna dla Kościoła pierwszych wieków była zorganizowana i praktykowana caritas. Jako sześcioletnie dziecko, Julian był świadkiem zabójstwa swego ojca, brata i innych członków rodziny, dokonanego przez straże cesarskiego pałacu; odpowiedzialnością za tę brutalność – słusznie czy nie – obciążył imperatora Konstancjusza, który uważał się za wielkiego chrześcijanina. Z tego powodu wiara chrześcijańska była dla niego raz na zawsze zdyskredytowana.
Gdy został imperatorem, zdecydował odnowić pogaństwo, antyczną religię rzymską, reformując ją jednocześnie w taki sposób, aby mogła stać się siłą napędzającą imperium. W tej perspektywie obficie czerpał inspirację z chrześcijaństwa. Ustanowił hierarchię metropolitów i kapłanów. Kapłani musieli troszczyć się o miłość bogów i bliźniego. W jednym ze swoich listów napisał, że jedyną rzeczą, która trafiała mu do przekonania w chrześcijaństwie, była działalność charytatywna Kościoła. Dla jego nowego pogaństwa było zatem sprawą decydującą przeciwstawić systemowi działalności charytatywnej Kościoła, podobną działalność w ramach jego religii. „Galilejczycy” – mówił – w ten sposób zdobyli świat. Trzeba było z nimi rywalizować, a nawet ich przewyższyć. W ten sposób imperator potwierdzał, że caritas była decydującą cechą wyróżniającą chrześcijańską wspólnotę Kościoła.
Dotarłszy do tego miejsca, zwróćmy w naszej refleksji uwagę na dwa istotne elementy:
a) Wewnętrzna natura Kościoła wyraża się w troistym zadaniu: głoszenie Słowa Bożego (kerygma-martyria), sprawowanie Sakramentów (leiturgia), posługa miłości (diaconia). Są to zadania ściśle ze sobą związane i nie mogą być od siebie oddzielone. Caritas nie jest dla Kościoła rodzajem opieki społecznej, którą można by powierzyć komu innemu, ale należy do jego natury, jest niezbywalnym wyrazem jego istoty.
b) Kościół jest rodziną Bożą w świecie. W tej rodzinie nie powinno być nikogo, kto cierpiałby z powodu braku tego, co konieczne. Jednocześnie jednak caritas-agape wykracza poza granice Kościoła; przypowieść o dobrym Samarytaninie pozostaje kryterium miary, nakłada powszechność miłości, która kieruje się ku potrzebującemu, spotkanemu „przypadkiem” (por. Łk 10, 31), kimkolwiek jest. Obok tego uniwersalnego przykazania miłości, istnieje również konieczność specyficznie eklezjalna – mianowicie, by w Kościele jako rodzinie żaden z jej członków nie cierpiał, gdy jest w potrzebie. Taki jest sens słów Listu do Galatów: „A zatem, dopóki mamy czas, czyńmy dobrze wszystkim, a zwłaszcza naszym braciom w wierze” (6, 10).
(Benedykt XVI, encyklika "Deus caritas est")