Jesteś tutaj: WitamyZobacz więcejArkadiusz Dejnarowicz
Błąd
  • JFTP::login: Unable to login
  • JFTP::write: Nie można użyć trybu pasywnego

Arkadiusz Dejnarowicz

Arkadiusz Dejnarowicz

Zaczynały się radosne i uroczyste święta Paschy. Jezus świętował w gronie Apostołów. Nie mogli oni wiedzieć, że miało to być raz ostatni. I zarazem pierwszy w nowym kształcie i treści. Radość świętowania była dowodem, że Bóg jest z nimi, a Jego Obecność ogarnia ich jak obłok i słup ognia, które towarzyszyły ich ojcom w czasie ucieczki z Egiptu.

Zbyt długo byli z Jezusem, by nie przeczuwać, że Jego obecność jest przedłużeniem świętej Obecności Boga. Otuleni tą Obecnością, spożywali świętą wieczerzę, śpiewali pieśni ojców, byli dumni z Mistrza i przyjaźni z Nim. Z tej wieczerzy wyrosła Wieczerza, którą zwiemy Mszą świętą. Wielkoczwartkowa Msza Wieczerzy Pańskiej jest dla mnie wielkim przeżyciem. Radość miesza się wtedy z niepewnością i powagą. Radość - bo jest to dzień mego szczególnego święta. Otoczony przy ołtarzu gronem ministrantów, czuję się cząstką wielkiej wspólnoty kapłańskiej. Nie księżowskiej, ale właśnie kapłańskiej. Tak było wtedy w Wieczerniku: Jezus - Arcykapłan - i Apostołowie, których wybrał i uświęcił, w geście pokory i miłości nogi im umywając.

Od tej chwili stali się sługami Jego kapłańskiego posłannictwa i Jego przyjaciółmi. Im powierzył tajemnicę swej sakramentalnej obecności. To oni i ich następcy będą brać chleb i wino, by Jego słowami i mocą przeistaczać je w Jego Ciało i Krew. I dlatego ten dzień jest dla mnie i dla wszystkich moich współbraci kapłanów tak uroczysty. A nie jesteśmy sami w przeżywaniu tej radości. Wszystko dzieje się w przeddzień krzyżowej śmierci Jezusa. W sakramentalnym znaku i rzeczywistości Chleba i Wina jest On cały, Jego życie, z najbardziej tajemniczą, dramatyczną i nieuniknioną chwilą: ze śmiercią. Po wieczerzy Jezus poszedł z przyjaciółmi do Ogrodu Oliwnego na spotkanie z cierpieniem, krzyżem, śmiercią.

Nie zdawali sobie z tego sprawy. Czekali na radość zaczętych świąt. My w wielkoczwartkowy wieczór czekamy na to samo - ale znamy już prawdę krzyża. W procesji, jaka kończy liturgię tego dnia, zanosimy Najświętszy Sakrament do kaplicy bądź bocznego ołtarza, zwanego Ciemnicą, na pamiątkę pojmania, przesłuchiwania i aresztowania Jezusa. Przyjaciele uciekli, apostoł Piotr wyparł się Go... Zaczyna się noc czuwania z pojmanym, oskarżonym, wykpionym, sponiewieranym w Człowieku Bogiem.

Źródło: www.wiara.pl

Eucharystia nie jest nagrodą za dobre czyny! Ona jest przede wszystkim lekarstwem, pomocą w tym, abym lepiej postępował.

1. Służyć: słowo – archaizm

Słowo „służący” kojarzy się nam z filmami czy powieściami przedstawiającymi życie na dworach królewskich i w pałacach cesarskich. Wielu z nas, oglądając sceny z tamtych czasów, marzy aby mieć służącego. Miło byłoby przyjść do domu po pracy i zastać posprzątane mieszkanie i – obowiązkowo! – obiad na stole.

Dużo trudniej jest nam wyobrazić siebie w roli służącego. Myśląc w kategoriach czysto ludzkich: zawiązywanie komuś sznurówek czy mycie za niego naczyń nie należy do przyjemności.

2. Jezus – prawdziwy sługa

Widocznie zupełnie w innych kategoriach myślał Jezus Chrystus, który zupełnie dobrowolnie podejmuje się czynności umywania nóg swoim uczniom. Podejmuje się czynności, która zarezerwowana była wyłącznie dla służących, zwykle niewolników. Dlaczego to czyni? Odpowiedzi udziela On sam: „Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem Wam nogi, to i wyście powinni sobie nawzajem umywać nogi” (J 13,14).

To bardzo trudne wymaganie. Co zrobić, aby pokonać swoją dumę i ... umyć nogi mojemu bratu? Odpowiedzmy sobie od razu: o ludzkich siłach to niemożliwe. Tu potrzeba autentycznego wsparcia w postaci łaski Bożej. Tylko ktoś, kto jest związany z Jezusem węzłem nieogarnionej miłości, kto stanowi z Nim jedno, tylko taki człowiek będzie zdolny do naśladowania Jezusa w postawie uniżoności i służby.

3. Eucharystia – sakramentem miłości

Najlepszą drogą do tego zjednoczenia jest Eucharystia. Właśnie dlatego Benedykt XVI nazwał ją w swojej ostatniej adhortacji „Sakramentem Miłości” (łac. Sacramentum caritatis). Zauważmy, że Jezus umywa nogi w trakcie Ostatniej Wieczerzy. Zapowiada tym samym, że wszyscy, którzy będą się karmić Jego najświętszym Ciałem, staną się zdolni do takiej samej miłości.

Zanim jednak dojdziemy do tego wymiaru Sakramentu Ołtarza, to powiedzmy kilka słów na temat samej Eucharystii. Czym Ona jest? Dlaczego została ustanowiona? Co oznacza?

4. Uobecnienie Męki i Śmierci na Krzyżu

Ostatnią Wieczerzę spożył Jezus wraz ze swoimi uczniami w Wieczerniku. Miało to miejsce w Wielki Czwartek wieczorem. Tego dnia Jezus połamał chleb i dał swoim uczniom, mówiąc, iż to jest Jego Ciało. Następnie podał im kielich z winem, tłumacząc, że jest to kielich Jego Krwi. Co to oznaczało w praktyce? Otóż poprzez Eucharystię – Ostatnią Wieczerzę Chrystus wydał się za nas – ofiarował siebie samego! Zatem w czasie Ostatniej Wieczerzy poprzez sakramentalne znaki dokonało się to, co w sposób fizyczny miało nastąpić dzień później. Sakramentalnie Chrystus umarł za nas już w Wielki Czwartek. On umiera za nas na każdej Mszy Świętej! Podczas każdej Eucharystii następuje uobecnienie dramatu Golgoty, ale i radości Wielkanocy.

5. Eucharystia: Ofiara i Uczta

Eucharystia ma zatem dwa wymiary: Ofiary i Uczty. Najpierw jest Ona Ofiarą, podczas której Ciało i Krew Chrystusa zostaje ofiarowane Bogu Ojcu za zbawienie świata. Jeśli Eucharystia jest sprawowana w konkretnej ofierze, to podczas tej Ofiary Jezus umiera za konkretną osobę: żyjącą jeszcze na ziemi czy też tą, która odeszła do wieczności.

Niektórzy na tym jednak kończą rozumienie Eucharystii!!! Staje się Ona dla nich tylko formą ofiary, i to głównie za zmarłych. Tymczasem Eucharystia jest jednocześnie ucztą! To znaczy, że podczas niej karmię się Ciałem Jezusa, aby stać się z Nim jedno, aby zacząć tak jak On kochać Boga i innych ludzi.

I tu bardzo ważne rozróżnienie: Eucharystia nie jest nagrodą za dobre czyny! Ona jest przede wszystkim lekarstwem, pomocą w tym, abym lepiej postępował. Trudno czynić dobro, jeśli nie ma się sił, energii, aby to dobro realizować. Najlepszym źródłem tych sił duchowych jest właśnie Eucharystia.

6. Szafarz Eucharystii

Szafarzem Eucharystii może być tylko ważnie wyświęcony kapłan. Spełnia on bowiem dzieło samego Jezusa Chrystusa. Niemniej jednak pamiętajmy, że zgodnie z nauką Soboru Watykańskiego II, celebransem w sensie ogólnym jest całe zgromadzenie liturgiczne. Z tego to względu kapłan pozdrawia często wiernych wezwaniem: „Pan z Wami”. Tak, istotnie podczas Eucharystii Chrystus jest pośród tych, którzy w niej uczestniczą. Tu warto również przypomnieć, również zgodnie z duchem soborowym, że Chrystus jest obecny nie tylko w czasie od przeistoczenia do końca, ale jest On również obecny na Mszy Świętej, gdy czyta się Słowo Boże czy wykonuje się śpiewania mszalne. Skoro ludzie świeccy są także „współcelebransem” Mszy Świętej, to ważne, aby byli tego świadomi i angażowali się w przebieg liturgii.

7. Kapłaństwo – dar i zadanie

Ustanawiając Eucharystię Jezus posłużył się na koniec wezwaniem: „To czyńcie na moją pamiątkę...”. To wezwanie o charakterze apelatywnym zapoczątkowało istnienie sakramentu kapłaństwa.

Ostatnimi czasy – w związku z różnego rodzaju problemami – mówiło się wiele o posłudze, misji i tożsamości kapłana. Przypomnijmy zatem za Janem Pawłem II, że kapłan ma być alter Christus – drugi Chrystus, taki sam jak Chrystus. Tak jak Zbawiciel cały poświęca się sprawie głoszenia Ewangelii. W związku z tym rezygnuje z założenia rodziny, aby tym samym naśladować swojego Mistrza, który dniem i nocą głosił Ewangelię.

W związku ze śmiercią Jana Pawła II przywoływano jego sposób pojmowania kapłaństwa. Od razu sobie powiedzmy: jest to jedyny dojrzały i prawdziwie Chrystusowy sposób. Otóż kapłan ma być przede wszystkim świadkiem Chrystusa. Jeśli kapłan trwa w zażyłej łączności duchowej z Chrystusem, to wówczas potrafi Nim fascynować. Bolesny jest widok kapłana, który zamiast zachęcać do przeżywania wiary w sposób radosny moralizuje wiernych i staje wobec nich na pozycji lepszego czy doskonalszego. Dziś, może bardziej niż dawniej, moralizowanie i potępianie wiernych może powodować więcej złego niż dobrego. Żyjemy bowiem w świecie pluralizmu i demokracji. Człowiek współczesny pragnie sam dokonywać wyboru, nawet w kwestii wiary. Nie ma w tym nic złego. Przecież sam Bóg nie zmusza nikogo do przyjmowania wiary, lecz stoi u drzwi i kołacze... Jeśli kto usłyszy i drzwi otworzy będzie z nim wieczerzał... Tym zatem, co ksiądz może robić jest jedynie proponowanie, zachęcanie i dzielenie się wiarą, a nie zmuszanie do niej. Czy można zmuszać do Miłości?

Kapłan ma być zatem przede wszystkim świadkiem Jezusa Chrystusa, ma być z Nim jedno... nie tylko w bóstwie, ale także w człowieczeństwie. Zauważmy, że Jezus pozostawał ciągle człowiekiem. Miał przyjaciół, uczestniczył w przyjęciach, weselach. Z wielkim szacunkiem odnosił się do kobiet. Taki powinien być także wizerunek każdego kapłana, który nie przestaje być człowiekiem, a wręcz przeciwnie: będąc kapłanem ma ciągle pamiętać, że jest człowiekiem. To będzie go chronić przed megalomanią i wynoszeniem się nad ludzi świeckich, którzy nierzadko swoją wiarą potrafią przewyższać niejednego duchownego!

Zakończmy naszą refleksję słowami, którymi posłużył się papież Benedykt XVI kończąc adhortacjię Sacramentum caritatis: Przez wstawiennictwo Błogosławionej Dziewicy Maryi, niech Duch Święty rozpali w nas tę samą żarliwość, jakiej doświadczali uczniowie z Emaus (por. Łk 24, 13-35) oraz odnowi w naszym życiu zachwyt wobec Eucharystii, wobec blasku i piękna, jakie jaśnieją w obrzędzie liturgicznym, skutecznym znaku nieskończonego piękna samej świętej tajemnicy Boga.

Ks. Ireneusz Rogulski

Źródło: www.wiara.pl

Kazimierz Władysław Wójcicki: "Wielki Czwartek" Artykuł zamieszczony w "Tygodniku Ilustrowanym" w roku 1859. Zachowana pisownia oryginału.

W dniu tym wielkiego tygodnia obiera się osobne w kościele zacienione miejsce, ciemnicą zwane, i tam po mszy świętej przenosi się Najświętszy Sakrament. Ta ciemnica wyobraża więzienie Jezusa Chrystusa, gdzie po swem pojmaniu pod strażą był trzymany. Po skończonem nabożeństwie, celebrujący kapłan rozbiera z ozdób ołtarze i takowe obmywa, na pamiątkę że Zbawiciel, którego ołtarz wyobraża, dla naszego odkupienia wyzuł się ze wszelkich ozdób i godności, a zarazem znaczy to obnażenie Chrystusa z jego szat w czasie męki. Dlatego przy tym obrzędzie odmawia się psalm XXI, zawierający proroctwo o męce Zbawiciela, a zaczynający się od tych słów: "Podzielili się odzieniem mojem". Obmycie zaś ołtarzów oznacza, że Chrystus Pan przez swoję mękę i śmierć najsromotniejszą obmył dusze ludzkie z grzechu pierworodnego i ze wszystkich nieczystości, dla których przedtem Boskiego oblicza oglądać nie mogli.

Po mszy św. następuje obmywanie nóg, odbywające się dla uczczenia pokory Chrystusa Pana, który w dniu tym przyklękał przed apostołami i obmywał im nogi, a po skończeniu i powitaniu mówił do nich: "Wy mnie nazywacie swym mistrzem i słusznie czynicie, jestem bowiem nim prawdziwie. Jeśli więc ja, który jestem waszym panem i mistrzem, obmywałem wam nogi, to i wy obmywajcie jedni drugim. Dałem wam bowiem przykład, abyście czynili to co ja uczyniłem." Chrystus Pan, mówiąc te słowa, nie rozumiał bynajmniej, abyśmy koniecznie umywali nogi swym braciom, ale żebyśmy dla nich byli przejęci uczuciami pokory i poświęcenia, których obmycie było symbolem. Chęć jednak naśladowania Pana Jezusa skłaniała najwyższych pasterzy do odbywania tego obrzędu. Jakoż w Rzymie od wieków papież albo kardynał-dziekan obmywa nogi dwunastu sędziwym kapłanom i potem służy im do stołu; toż samo czynią po wszystkich kościołach rzymsko-katolickich biskupi i przełożeni zakonów. Naśladowali ich niegdyś także i monarchowie katoliccy.

W Warszawie obrząd obmywania nóg w wielki czwartek w kościele św. Jana zaprowadzony został dopiero na początku XVII stulecia za czasów Jana Wężyka biskupa poznańskiego, który także był niegdyś archidyakonem warszawskim. Dawniej prymas a nawet i sam monarcha tej ceremonii dopełniał. Zygmunt III, jak pisze w swych pamiętnikach Albrecht Radziwiłł, z wielką uroczystością co rok obmywał nogi 12 najstarszym ludziom w królestwie, którzy umyślnie na ten dzień do Warszawy byli sprowadzeni. Zwykle czynił to w kościele św. Jana, a niekiedy w kaplicy zamkowej. Toż samo robili następni monarchowie polscy, a ostatni tego rodzaju obrzęd odbył się w r. 1793 w tejże kaplicy. Obecny temu Antoni Magier zostawił nam następny opis zwyczajów dworu w tym dniu zachowywanych. W wielki czwartek, pisze on, co rok bywał obchód kwesty na szpitale tutejsze w zamku w sali audiencyonalnej, gdzie jedna z młodych dam z woreczkiem ozdobnie haftowanym począwszy od króla, zbierała pieniądze z kolei od osób obecnych w okrąg sali stojących. Poczem następowało w kaplicy obmywanie nóg starcom, którzy usadowieni na ławkach i mając rozzutą jedną nogę, tę pobożną od króla odbierali usługę. Jeden z szambelanów polewał z srebrnej nalewki wodą nogę każdego starca, król zaś podaną sobie serwetą tęż nogę przykrywał.

Następnie w sali kolumnowej zasiadali przy nakrytym stole ciż starcy z siwemi brodami, w wieku najmniej lat siedmdziesiąt. Byli oni ubrani w żupany karmazynowe, białym pasem przepasani i w białych płaszczach, w liczbie dwunastu, w towarzystwie podobnież sędziwego kapłana. Cześnika koronnego było obowiązkiem podawać królowi talerze, które on nakładał potrawami i zaproszonych starców traktował, zapytując się prawie każdego: "Jak się waćpan nazywasz? Wiele masz lat?" itp. Jeden z nich, nazwiskiem Zakrzewski, raz oświadczył, że podług metryki którą miał przy sobie, liczył lat 130, że był przy oblężeniu Wiednia za Jana III w r. 1683, i że tam otrzymał rany. Król przekonawszy się że tak było istotnie, dał mu natychmiast 50 dukatów. Zwykle ubodzy ci potrawy im dawane zabierali z sobą do domu, a nadto na wychodnem otrzymywali każdy woreczek z kilkoma dukatami.
W staropolskich dworach szlachty polskiej, żyjącej patryarchalnie w stosunkach ze swemi kmiotkami, długo zwyczaj obmywania nóg starcom utrzymywał się, bo aż do końca 18 wieku; za Stanisława Augusta przetrwał jeszcze. Wtedy gospodarz wcześnie zbierał gromadkę dwunastu starców, na pamiątkę dwunastu apostołów, najprzód ze wsi swoich, a do okrągłej liczby z żebraków, i wdzień ten dopełniał nóg obmywania.

Nie zaginął dotąd ten piękny chrześcijańskiej pokory obyczaj. Dopełnił go w przeszły czwartek najdostojniejszy arcybiskup metropolita warszawski, ks. Antoni Melchior Fijałkowski, w tej samej katedralnej świątyni Warszawy, gdzie dawniej królowie polscy obrząd ten, przekazany od Zbawiciela, spełniali. Najstarszym z sędziwych wyobrazicieli 12 apostołów był Walenty Dembiński, lat 78 liczący.

Źródło: www.wiara.pl

Trzy Wielkie Dni przed Zmartwychwstaniem były w Polsce zawsze dniami powagi i skupienia, ale także szczególnie bogatej obyczajowości. Większość tych zwyczajów już zanikła, ale niektóre przetrwały do dziś.

Dawniej wszędzie w Wielki Czwartek (w niektórych regionach dzień wcześniej) palono, wieszano lub topiono kukłę symbolizującą Judasza. Ze słomy, sznurka i szmat sporządzano wielką kukłę. Przywiązywano jej mieszek z trzydziestoma kawałkami potłuczonego szkła, oznaczającymi trzydzieści srebrników. Kukłę zrzucano z kościelnej wieży, po czym wieszano i okładano kijami. Potem ją palono albo wrzucano do wody. Zwyczaj ten prawie wszędzie zanikł, pozostał jedynie w kilku miejscowościach, m.in. w Pruchniku koło Przemyśla.

Tego dnia przykład pokory Chrystusa naśladowali biskupi, ale także królowie i magnaci. Umywali nogi dwunastu starcom, a potem usługiwali im i sowicie ich obdarowywali.

Wielki Czwartek od wieków uważany był przez Słowian za dzień zaduszny, dzień odwiedzin dusz zmarłych. We wschodniej Małopolsce gospodynie spotykały się nad grobami zmarłych z garncem wody i babami (zwanymi perepiczki). Wierzono także, że w Wielki Czwartek domy odwiedzają "ubożęta", życzliwie opiekujące się przez cały rok chatą i obejściem. Zostawiano im na stołach okruchy chleba. Uważano, że w tym dniu zamieszkują one w piecach, podobnie jak dusze zmarłych przodków. Nie wolno było więc tego dnia piec chleba, ani palić w piecu, by nie skrzywdzić dobrych dusz. Jeżeli ktoś złamał ten zakaz zobowiązany był do zamówienia mszy św. za dusze zmarłych.

Poza piecem dusze najchętniej przebywały na rozstajach dróg, pod kapliczkami, pod krzyżami. W miejscach tych rozpalano ogniska. Jeżeli gdzieś spróchniał przydrożny krzyż i trzeba go było zastąpić nowym, to zmurszałe szczątki palono na rozstajach właśnie w Wielki Czwartek.

W Wielki Czwartek urządzano postną biesiadę, wieczerzę, podobnie jak w wigilię Bożego Narodzenia choć skromniejszą. Zwano ja niegdyś "ostatnią wieczerzą" lub "bogatą wieczerzą". Następował po niej ścisły post.

Źródło: www.wiara.pl

Radość krzyża

Ktoś powiedział: „Wielki Piątek to triumf ludzkiej podłości”. Rzeczywiście, niczego Jezusowi nie oszczędzono. Zdrada, podstępne aresztowanie, fałszywe oskarżenie, poniżające odsyłanie od jednego reprezentanta władzy do drugiego, biczowanie, cierniem koronowanie, opluwanie, szyderstwo, nienawiść tłumu, niesłuszny wyrok, obłuda reprezentantów „wymiaru sprawiedliwości”, droga na miejsce egzekucji, opuszczenie, ból i męka powieszenia, śmierć...

Tylu ludzi było zaangażowanych w te działania...

Jeden człowiek to wszystko przyjął?

Nie tylko człowiek. Część ludzi, którzy brali udział w wydarzeniach Wielkiego Piątku około dwa tysiące lat temu, wiedziała, że tu chodzi nie tylko o człowieka. Niektórzy z pełną świadomością chcieli osiągnąć cel przerażający – zabić Boga. Bożego Syna. Boga-człowieka. Mesjasza, który nie spełnił ich oczekiwań.

Wielki Piątek wydaje się nie tyle triumfem ludzkiej podłości, ile zdarzeniem znacznie bardziej niebezpiecznym. Wydaje się, że w odwiecznej walce zła z dobrem, zwyciężyło zło. Wydaje się, że szatan pokonał Boga. Nienawiść zniszczyła miłość.

Czy Bóg może przegrać? Pytanie dotyczące nie tylko Wielkiego Piątku. Pytanie dotyczące każdej sytuacji, gdy stajemy przed wyborem. Pytanie dotyczące każdej chwili pokusy.

Gdyby misja Jezusa zakończyła się w Wielki Piątek na krzyżu, istotnie można by mówić o najsmutniejszym, najbardziej ponurym dniu w dziejach ludzkości.

Wielki Piątek nie jest jednak końcem. Chociaż brzmi to radykalnie, to nie jest błędem stwierdzenie, że Wielki Piątek jest początkiem, początkiem krzyż nie jest znakiem klęski, lecz znakiem zwycięstwa.

Chrystus cierpiał, aby pokonać cierpienie. Jezus umarł, aby pokonać śmierć. Przez krzyż dokonało się przejście ze świata, na którym na pozór panowało zło, do świata, w którym wszystko znów jest na swoim miejscu, a miłość jest najwyższą i niezaprzeczalną wartością. Krzyż pokazuje, że dla miłości nie ma niczego niemożliwego. Dlatego nie jest źródłem smutku, lecz źródłem radości. Dlatego nie wolno się go bać.

Źródło: www.wiara.pl

Chrześcijaństwo za swój główny symbol uznało znak wstydliwego cierpienia, śmierci i tortury, znak podłego ludzkiego końca. Dzięki śmierci Chrystusa krzyż stał się znakiem życia większego niż śmierć.

Kiedy chrześcijaństwo rodziło się w Judei, uchodzącej za najgorszą i najbardziej znienawidzoną prowincję rzymską, krzyż Jezusa był dla wszystkich szokiem. Wspomina o tym już św. Paweł: „Gdy Żydzi żądają znaków, Grecy szukają mądrości, my głosimy Chrystusa ukrzyżowanego, który jest zgorszeniem dla Żydów i głupstwem dla pogan” (Kor 1,22–23).

Kara dla niewolników i przestępców

Kara ukrzyżowania nie została wymyślona przez Rzymian, lecz ma dużo starszy rodowód. Grecki historyk Herodot pisze, że w VI w. przed Chr. król perski Dariusz zdobył Babilon i kazał ukrzyżować trzy tysiące najwybitniejszych jego mieszkańców. Persowie wprowadzili karę ukrzyżowania z powodów religijnych. Ciało zabitego zbrodniarza – jak mniemali – nadal pozostaje nieczyste, dlatego nie można dopuścić, aby ziemia została skalana i stała się nieczysta. Od Persów praktykę krzyżowania przejęły liczne ludy.

W basenie Morza Śródziemnego wprowadzili ją Fenicjanie i Kartagińczycy, a po nich Rzymianie, którzy tak bardzo ją rozpowszechnili, że stała się sposobem egzekucji typowo rzymskim. W okresie Republiki wymierzano ją tylko niewolnikom i najgorszym przestępcom. W ten sposób zakończyło swój żywot 6000 uczestników powstania Spartakusa. Józef Flawiusz podaje, że podczas oblężenia Jerozolimy dowodzący rzymską armią Tytus masowo krzyżował złapanych powstańców żydowskich. Kara krzyżowania została ostatecznie zniesiona edyktem cesarskim z 337 r., za panowania Konstantyna Wielkiego.

Dzięki pracy archeologów posiadamy namacalne dane o sposobie krzyżowania w czasach Chrystusa. W miejscowości Givat ha-Mitwar, nieopodal Jerozolimy, znaleziono grób mężczyzny w wieku 24–28 lat, którego stopy przebijał gwóźdź z resztkami drewna akacjowego lub pistacjowego. Na płycie grobowca, datowanego na 1 poł. I w. po Chr., wyryto imię skazańca: Jehôhanan, syn Chaggol. Badający te szczątki antropolodzy orzekli, że skazaniec z przebitymi nadgarstkami i mocno podkurczonymi nogami zmarł zapewne wskutek uduszenia na krzyżu.

W oczach Rzymian ukrzyżowanie było najbardziej haniebną karą, uznaną za najsurowszą w całym świecie starożytnym, często wiązało się z chłostaniem, a nawet bezczeszczeniem zwłok skazańca. Początkowo przytwierdzano go do krzyża i dopiero na nim biczowano, aby w końcu zostawić na powolną śmierć w cierpieniach. Później kara ta stała się bardziej wymyślną torturą. Skazaniec szedł na miejsce straceń z przywiązaną do ramion drewnianą belką, nazywaną furca lub patibulum, gdzie czekał już na niego wbity pionowy słup. Owo patibulum, zazwyczaj po przybiciu do niego rąk gwoździami, wciągano i przytwierdzano do pionowego słupa, do którego przybijano również stopy. W celu przedłużenia agonii, a co za tym idzie, cierpienia, rzymscy egzekutorzy stosowali sedile, czyli małe siedzenie, umocowane z przodu krzyża, w połowie jego wysokości. Stanowiło ono podporę dla ciała ofiary, co może wyjaśniać zwrot używany przez Rzymian: „usiąść na krzyżu”.

Pod tym znakiem zwyciężysz

Na malowidłach katakumbowych nie znajdziemy przedstawień ukrzyżowania. Żyjący w II w. św. Justyn podaje przykłady reakcji pogan na symbol krzyża (1 Apologia 13), dla których totalnym głupstwem było stawianie na jednym poziomie Ukrzyżowanego i Stworzyciela świata, natomiast sto lat później sytuacja zmieniła się diametralnie. Od czasów Konstantyna Wielkiego krzyż stał się symbolem chwały, znakiem królewskości Chrystusa, który wszedł na stałe do symboliki władzy cesarskiej.

Stało się to za sprawą wizji Konstantyna, którą otrzymał we śnie w przeddzień bitwy na moście Mulwijskim (312 r.). Cesarz ujrzał symbol krzyża, a tajemniczy głos objawił mu, że pod tym znakiem zwycięży (In hoc signe vinces). Konstantyn kazał wymalować znak krzyża na tarczach swych oddziałów, i rzeczywiście pokonał rywala Maksencjusza. Pobożna legenda o św. Helenie, matce Konstantyna, wiążę jej imię z odkryciem autentycznego krzyża Jezusa w Jerozolimie i budową bazyliki na Górze Oliwnej.

W sztuce wczesnochrześcijańskiej najczęściej używano monogramu tzw. chryzmonu, wywodzącego się od greckiego imienia Chrystusa, a w zasadzie dwóch pierwszych liter chi i ro, które w alfabecie odpowiadają literom X i P. Chryzmon często obwiedziony był palmowym wieńcem – symbolem męczeństwa. Od tamtego okresu krzyż wkracza na dobre do sztuki wczesnochrześcijańskiej. Mimo to najstarsze zachowane przedstawienie ukrzyżowania Chrystusa to drewniany relief na drzwiach bazyliki Santa Sabina w Rzymie, datowany na ok. 430 r. Jeszcze w VI w. dla wiernych z Narbonne (południowa Francja) przedstawienie nagiego ukrzyżowanego Chrystusa było skandaliczne. Z tego powodu Zbawiciela na krzyżu wyobrażano w długiej tunice (łac. colobium). Na mozaikach bizantyńskich bazylik w Rawennie rozwinięto cały system efektownych biblijnych symboli, które zastępowały wstydliwą scenę ukrzyżowania.

Pieczęć, znamię i tatuaż

Pierwsi chrześcijanie znak krzyża określali często jako sphragis, co można tłumaczyć jako pieczęć, odciśnięty znak. Słowo to określało znak, jakim właściciel oznaczał przedmioty, które są jego własnością. Sphragis to również znamię, którym pasterz naznaczał swoje owce oraz wytatuowany, zazwyczaj na przedramieniu, znak, który w wojsku rzymskim otrzymywał każdy rekrut. Te dwa ostatnie znaczenia nabierają szczególnego wyrazu w chrzcielnej symbolice wczesnochrześcijańskiej. Znak krzyża, którym zostaje naznaczony każdy wierny, zakłada przynależność do trzody Dobrego Pasterza, zaciąg do armii Chrystusa.

W Starym Testamencie znajduje się mnóstwo symboli (np. wąż miedziany, drabina Jakuba etc.), które stanowią zapowiedź krzyża. Najciekawszym z nich jest litera taw, która w starożytnym alfabecie hebrajskim ma właśnie kształt krzyża. W Księdze Ezechiela (9,1–7) możemy znaleźć opis zagłady grzesznej Jerozolimy, gdzie znak taw rysowany przez anioła na czole chroni wszystkich niewinnych. Odpowiadająca hebrajskiej taw grecka litera tau była chętnie używana przez św. Franciszka i po dziś dzień jest symbolem jego następców.

Pierwotnie liturgiczny znak krzyża czyniono wyłącznie na czole. Wbrew pozorom miało to ważne znaczenie, bowiem czoło to najbardziej widoczna część ciała. Św. Augustyn wskazywał, że żydzi ukrywają swój znak przymierza z Bogiem – obrzezanie, chrześcijanie wprost przeciwnie, eksponują go w najbardziej widocznych miejscach. Św. Hieronim pisał: „Ktokolwiek, bowiem ma sztandar krzyża na swoim czole, ten nie może zostać uderzony przez szatana”. We wczesnośredniowiecznej Irlandii istniała tradycja układania modlitw chroniących przed złem, nazywanych pancerzami (łac. lorica). Wiele z nich odwoływało się właśnie do mocy krzyża: „Znaczę znakiem krzyża / Moją twarz / Najpierw uszy / Potem oczy, nos, usta (…) Niech będzie krzyż / Przede mną / Za mną / Przeciw kłopotom / W górach i dolinach”.

Krzyż święty niech będzie mi światłem…

Znak krzyża odegrał szczególną rolę w życiu św. Benedykta. Kiedy był opatem w Vicovaro, mnisi zaskoczeni jego gorliwością próbowali go otruć, podali mu puchar z zatrutym winem. Św. Benedykt pobłogosławił posiłek znakiem krzyża i puchar rozpadł się na kawałki. Praktyka błogosławienia jedzenia stała się stałym elementem w klasztorach benedyktyńskich. Do niedawna w Polsce popularnością cieszył się zwyczaj znaczenia krzyża na bochenku chleba.

Kult krzyża Zbawiciela propagowany jest poprzez słynny medalik św. Benedykta. Awers medalika przedstawia Benedykta trzymającego krzyż i księgę zakonnej Reguły. Poniżej umieszczony jest ów zatruty kielich, z którego wypełza wąż, oraz kruk, który ukrywał zatruty chleb, przysyłany patriarsze przez zawistnego kapłana Florencjusza. Na obrzeżu widnieje napis: Eius in obitu nostro praesentia muniamur (Niech jego obecność broni nas w chwili śmierci). Na rewersie medalika znajduje się krzyż oraz pierwsze litery tekstu owego egzorcyzmu: Crux Sacra Sit Mihi Lux (Krzyż święty niech będzie mi światłem), Non Draco Sit Mihi Dux (Niech diabeł nie będzie mi przewodnikiem), Vade Retro Satana Numquam Suade Mihi Vana (Idź precz, szatanie, nie kuś mnie do próżności), Sunt Mala Quae Libas Ipse Venena Bibas (Złe jest to, co podsuwasz, sam pij swoją truciznę).

Europa bez krzyża?

Mimo dyktatury świeckości, która spycha religijność w domowe zacisze, znak krzyża nadal jest powodem napięć między chrześcijanami a wyznawcami innych religii czy osobami obojętnymi. Są to konflikty o zabarwieniu politycznym (sprawa krzyża na Żwirowisku w Oświęcimiu) czy też akty zwyczajnej profanacji (sprawa „dzieła” Doroty Nieznalskiej). W samym sednie symboliki krzyża jest coś wyjątkowo frapującego, co z jednej strony sprawia, że chrześcijanie niejako są zmuszeni zachować pokorę, a z drugiej osoby wrogie chrześcijaństwu wprawia w zakłopotanie. W Europie XXI w. wszystko, co opiera się terrorowi ogólnego relatywizmu, jest niewygodne. Przykład Francji, gdzie rządowa ustawa zakazuje noszenia w miejscach publicznych widocznych symboli religijnych, jest wielce wymowny. W myśl tego prawa takie kraje europejskie jak Szkocja, Grecja, Anglia, Dania, Norwegia, Szwecja powinny zmienić kształt swych flag narodowych, aby widniał na nich poprawniejszy politycznie symbol.

Przemysław Dulęba, archeolog

Źródło: www.wiara.pl

W Wielki Piątek nie sprawuje się Eucharystii. W kościołach trwa spowiedź, adoruje się Pana Jezusa w ciemnicy. Odbywają się także nabożeństwa Drogi Krzyżowej... Dopiero późnym popołudniem rozpoczynają się najważniejsze obrzędy tego dnia - Liturgia na cześć Męki Pańskiej. Nie jest to Msza. Składa się z trzech części: Liturgii Słowa, adoracji Krzyża i obrzędów Komunii.

Wszystko zaczyna się nietypowo. Ministranci i kapłani wychodzą w ciszy do ołtarza. Nie poprzedza ich dzwonek, nie śpiewa się żadnej pieśni. Słychać tylko ich kroki. Po dojściu do ołtarza kapłan nic nie mówi. Po prostu pada na twarz. Wszyscy obecni w Kościele klękają. Wobec zbawczej śmierci Jezusa wszelkie słowa są nieodpowiednie. W tej chwili cisza mówi znacznie więcej. Dziś wspominamy zbawczą mękę i śmierć Bożego Syna, Jezusa Chrystusa. W Jego ranach jest nasze zdrowie...

Chwilę później, po krótkiej modlitwie rozpoczyna się Liturgia Słowa. Pierwsze czytanie to tekst z Księgi proroka Izajasza. Kilka wieków przed wydarzeniami dziś wspominanymi ten prorok mówił o nich wskazując, że Mesjasz będzie cierpiał za nasze grzechy. W drugim czytaniu, z listu do Hebrajczyków, jego autor przypomina nam, że naszemu Arcykapłanowi znany jest nasz ludzki los, bo sam został okrutnie doświadczony. I przez to Jego posłuszeństwo dokonało się nasze zbawienie. Ewangelia natomiast - dziś opowiadanie o męce Pana Jezusa według św. Jana - przypomina nam dokładnie tamte wydarzenia...

Na zakończenie Liturgii Słowa odbywa się modlitwa powszechna. Ma ona dziś wyjątkowo uroczysty charakter. W dziesięciu wezwaniach prosimy Boga, aby miał w opiece cały świat...

Rozpoczyna się druga część dzisiejszej liturgii - Adoracja Krzyża. Od dwóch tygodni wszystkie krzyże w kościołach były zasłonięte. Dziś ukazuje się je na powrót wiernym. Kapłan bierze zasłonięty krzyż, odsłania górną jego część i śpiewa: "Oto drzewo krzyża, na którym zawisło zbawienie świata", a wszyscy odpowiadają: "Pójdźmy z pokłonem" i padają na kolana. Po chwili ciszy kapłan odsłania kolejną część krzyża i znów ukazuje nam krzyż na którym zawisł Zbawiciel świata. A my znowu klękamy oddając cześć Temu, który za nas poniósł tę straszną i hańbiącą śmierć. Po chwili kapłan powtarza te same słowa pokazując nam już cały krzyż. A my klęcząc wielbimy naszego Zbawiciela...

Przychodzi czas, aby ucałować krzyż Jezusa. Robią to - w zależności od parafii - albo wszyscy wierni, albo tylko niektórzy. Śpiewa się przy tym zazwyczaj jedną z najbardziej przejmujących pieśni, "Ludu mój ludu"... Ukazuje ona co Bóg zrobił dla Izraelitów, gdy wychodzili z ziemi egipskiej, a czym oni odpłacili Jego Jednorodzonemu Synowi... "Ludu mój ludu, cóżem ci uczynił? Czymem zasmucił, albo czym zawinił? Jam cię wyzwolił z mocy faraona, a tyś przyrządził krzyż na me ramiona... Jam cię wprowadził w kraj miodem płynący, tyś mi zgotował śmierci znak hańbiący... Jam ciebie szczepił, winnico wybrana, a tyś Mnie octem poił swego Pana... Jam dla cię spuszczał na Egipt karanie, a tyś mnie wydał na ubiczowanie... Morzem otworzył, byś szedł suchą nogą, a tyś Mi włócznią bok otworzył srogą...". Każdy z nas może tu dodać w myśli własną zwrotkę. Bo każdy z nas doświadczył od Boga wielu dobrodziejstw, a przecież tak często odpłacamy Mu naszymi grzechami...

Po adoracji Krzyża przychodzi czas Komunii. Nie ma przeistoczenia. Rozdaje się te hostie, które były konsekrowane poprzedniego dnia. Przyjmujemy Ciało tego, który wczoraj mówił nam, abyśmy czynili tak na Jego pamiątkę... Karmimy się pokarmem, który daje nam życie wieczne...

Wielkopiątkową liturgię kończy przeniesienie Najświętszego Sakramentu do kaplicy zwanej Bożym Grobem. Monstrancja jest dziś przykryta białym welonem na pamiątkę całunu, którym spowito kiedyś doczesne szczątki Jezusa. Przez ten wieczór i cały dzień następny będziemy Go adorowali. Wielu z nas przyjdzie także ucałować krzyż. Bo "na drzewie rajskim śmierć wzięła początek, na drzewie krzyża powstało nowe życie, a szatan, który na drzewie zwyciężył, na drzewie również został pokonany przez Jezusa Chrystusa, naszego Pana". Obyśmy zawsze mieli odwagę przyznać się, że należymy do Ukrzyżowanego...

Źródło: www.wiara.pl

Nasi przodkowie już wiele stuleci temu starali się stworzyć taki rodzaj nabożeństwa, które pozwoliłoby im szczególnie głęboko przeżywać Mękę Zbawiciela. Tak powstała Droga Krzyżowa.

Mniej więcej 800-900 lat temu na zachodzie Europy, a nieco później u nas, pobożność chrześcijan zaczęła się zmieniać. Dawniej więcej mówiono o potędze Boga, nawet jeśli przedstawiano Go na krzyżu, to nie cierpiącego, lecz triumfującego. Wynikało to z rywalizacji chrześcijaństwa we wczesnym średniowieczu z kultami pogańskimi. Księża chcieli przekonać swoich nowych wiernych, że Bóg, w którego uwierzyli jest potężniejszy od bożków, w których wierzyli ich dziadowie.
Potem dopiero ludzie zaczęli dostrzegać właściwy wymiar Ofiary Chrystusa. I zapragnęli Ją zrozumieć i przeżyć...

Nabożeństwo upadków Jezusa

Wielkim przeżyciem dla Europejczyków okazało się poznanie miejsc Męki Pańskiej podczas wypraw krzyżowych. Dwa posługujące ludziom w miastach nowo utworzone zakony – franciszkanie i dominikanie, zaczęli wówczas organizować tzw. nabożeństwa upadków Jezusa. Kiedy franciszkanie, w I połowie XIV wieku, przejęli opiekę nad sanktuariami jerozolimskimi rozwinął się kult "dróg", czyli przejścia Chrystusa z pretorium Piłata, gdzie zapadł wyrok, na Golgotę, gdzie został wykonany. Z połączenia tych dwóch nabożeństw powstały stacje Drogi Krzyżowej. Nazwę wprowadził w 1458 roku W. Wey.

Odwiedzanie Ziemi Świętej przez wielu pielgrzymów sprawiało, że po powrocie do domu starali się o stworzenie namiastki Jerozolimy, by łatwiej odczuć to, co przeżywali w miejscu Męki Zbawiciela. Począwszy od XV wieku w całej Europie wznoszono więc budowle przypominające jerozolimskie. Zespoły tych budowli zaczęto nazywać kalwariami.

Pierwsza Kalwaria powstała w latach 1405-1420 w południowej Hiszpanii. Założył ją dominikanin, bł. Alvaro z Kordowy w górach Sierra Morena. Następne Kalwarie stanowiły coraz większe obiekty sakralne, np. Kalwaria w Plougastel w Bretanii miała 200 kaplic i figur.

Początkowo liczba stacji Drogi Krzyżowej pozostawała nie ustalona – było ich 7, 9, 12, 18 itd.; różnie lokowano też punkt wyjścia nabożeństwa (Wieczernik, Ogrójec, pałac Piłata). W obecnej postaci Droga Krzyżowa została ukształtowana w XVIII wieku.

Jak w Jerozolimie

W XVI wieku Droga Krzyżowa stała się w Polsce popularnym nabożeństwem. Pierwsza kalwaria w naszym kraju zawdzięcza swoje powstanie wojewodzie krakowskiemu Mikołajowi Zebrzydowskiemu.

Zebrzydowski w 1605 r. przeczytał książkę Chrystiana Adrichomiusa opisującą Jerozolimę w czasach Chrystusa. Były tam wyliczone miejsca uświęcone męką Jezusa oraz podane odległości między poszczególnymi miejscami. Autor zachęcał czytelników, aby takie stacje odtwarzali koło swych domów, by rozważać tam cierpienia Chrystusa. Zebrzydowski zapalił się do tego pomysłu tym bardziej, że dopatrzył się w swych dobrach znacznego podobieństwa terenu do położenia Jerozolimy. Wojewoda mieszkał wówczas w zamku w Lanckoronie. Sąsiednia Góra Żarek przypominała mu wzgórze Golgoty, rzeczka Skawinka – jerozolimski potok Cedron, Góra Lanckorońska – Górę Oliwną.

Ksiądz Feliks Żebrowski, wychowawca syna wojewody, rozmierzył teren i pomógł Zebrzydowskiemu ustalić miejsca poszczególnych stacji. W tych miejscach w następnych latach budowano później kaplice. Nie wszystko dało się odtworzyć dokładnie tak, jak w Jerozolimie. Odległości między poszczególnymi miejscami były zwykle dłuższe, ale Zebrzydowski wychodził z założenia, że "za jeden krok Chrystusa winniśmy zrobić i dziesięć".

Tłumy pielgrzymów
Kalwaria Zebrzydowska, bo tak nazwano później miejscowość, która powstała przy kalwarii, już w XVII wieku ściągała tłumy pielgrzymów.

Ojcowie Bernardyni, których w 1600 roku sprowadził do swych dóbr Zebrzydowski, prowadzili wiernych świeżo wyznaczonymi dróżkami. Nabożeństwo zaczynało się od Wieczernika lub od Ogrójca i dzieliło się na Drogę Pojmania i Drogę Krzyżową. W epoce baroku pielgrzymi starali się przejść drogę Chrystusa w czasie realnym, takim w jakim miały miejsce poszczególne wydarzenia, czyli np. spędzali noc w piwnicy pałacu Kajfasza.

Wieść o nowym "jerozolimskim nabożeństwie", jak je nazwano, rozeszła się szybko. Do r. 1632 odwiedziło Kalwarię ponad piętnastu biskupów polskich. Przybywali także pielgrzymi z sąsiednich krajów (w r. 1614 książę cieszyński Adam Wacław, w 1615 arcybiskup Strzegomia kardynał Jerzy Forgacz). W 1621 dziękował tam za obronę Chocimia królewicz Władysław, przybywali też hetmani Stanisław Lubomirski i Stanisław Koniecpolski.

Wkrótce podobne kalwarie zaczęły powstawać w innych częściach kraju. Natomiast najstarszy z zachowanych polskich tekstów nabożeństw Drogi Krzyżowej, opatrzony tytułem "Sposób nabożeństwa droga krzyżowa nazywanego", wydany został we Wrocławiu w roku 1731.

Źródło: www.wiara.pl

W Aragonii, na północnym wschodzie Hiszpanii, istnieje chyba jedyny na świecie zwyczaj bicia w bębny w Wielki Piątek.

Zwyczaj ten kultywuje się w wielu miejscowościach, najsłynniejsze są jednak uroczystości w miasteczku Calanda. To miejscowość w prowincji Teruel, licząca ok. 3800 mieszkańców. Uroczystości opisuje w swej autobiograficznej książce "Ostatnie tchnienie" Luis Buñuel, sławny hiszpański reżyser filmowy, który urodził się właśnie w Calandzie.

"W Calandzie bije się w bębny bez przerwy lub prawie bez przerwy od południa w Wielki Piątek aż do tej samej godziny dnia następnego, to jest Wielkiej Soboty. Zbiorowy, nastrojowy, uroczysty obchód, dziwnie wzruszający. Doboszy jest przeszło tysiąc, z czego sześciuset czy siedmiuset bije w bębenki, a czterystu w wielkie bębny zwane bombos.

W Wielki Piątek tuż przed dwunastą tłum gromadzi się na głównym placu naprzeciwko kościoła. Wszyscy uczestnicy z bębenkami zawieszonymi na szyi czekają właściwej chwili w zupełnej ciszy. Jeżeli przypadkiem ktoś niecierpliwy uderzy parę razy pałeczką, tłum go ucisza.

W południe, z pierwszym uderzeniem dzwonu w kościele, potężny grzmot jak rozległy trzask pioruna przetacza się i przytłacza miasteczko. Wszystkie bębny rozlegają się jednocześnie. Doboszy ogarnia przemożne, nieokreślone wzruszenie, które wkrótce przechodzi jakby w stan upojenia. Na takim biciu w bębny mijają dwie godziny, potem formuje się procesja zwana El Pregon (pregon to oficjalny dobosz, obwoływacz). Procesja ta rusza z głównego placu i obchodzi całe miasteczko. Tłum jest tak wielki, że jeszcze ostatni nie zdążą zejść z placu, a już pierwsi ukazują się z drugiej strony.

W procesji takiej można zobaczyć rzymskich żołnierzy z przyprawionymi brodami (nazywanymi putuntunes, słowo, którego wymowa przypomina rytm bębnów), centurionów, generała rzymskiego i inną postać imieniem Longinos, odzianą w średniowieczną zbroję. Ten ostatni, którego zadaniem jest obrona ciała Chrystusa przed profanami, w odpowiednim momencie stacza pojedynek z rzymskim generałem. Tłum doboszów tworzy krąg wokół dwóch walczących. Rzymski generał odwróciwszy się markuje śmierć, a Longinos cementuje grobowiec, przy którym ma czuwać. Ciało Chrystusa przedstawia rzeźba spoczywająca w szklanej trumnie.
Przez cały czas procesji śpiewa się pieśń pasyjną. Około godziny piątej procesja jest skończona. Po chwili ciszy znowu odzywają się bębny i milkną dopiero następnego dnia w południe.

Bicie w bębny odbywa się w pięciu czy sześciu różnych rytmach, ciągle jeszcze mam je w pamięci. Kiedy dwie grupy, z których każda wybija inny rytm, spotykają się na zakręcie ulicy, zatrzymują się twarzą w twarz i uczestniczymy w prawdziwym zmaganiu się rytmów, może to trwać godzinę lub więcej. Grupa słabsza przyłącza się w końcu do silniejszej.

Jest to zjawisko zadziwiające, potężne, wszechogarniające, zahaczające o naszą zbiorową podświadomość, od bębnów trzęsie się ziemia pod stopami. Wystarczy przyłożyć rękę do ściany domu, żeby poczuć, jak drży. Przyroda włącza się w rytm bębnów, które rozlegają się przez całą noc. Jeśli ktoś zasypia pośród bicia bębnów, to kiedy to bicie słabnie i milknie, gwałtownie się budzi.
Pod koniec nocy naciągnięta na bębny skóra poplamiona jest krwią. Od ciągłego bicia ręce pokrywają się ranami i krwawią. A przecież są to bardzo twarde ręce rolników.

W sobotę rano niektórzy chcąc uczcić wejście na Kalwarię wchodzą na wzgórze koło miasteczka, skąd prowadzi droga krzyżowa. Inni w dalszym ciągu biją w bębny. O siódmej wszyscy spotykają się, żeby wziąć udział w procesji zwanej del Entierro. Z pierwszym uderzeniem godziny dwunastej w południe wszystko to ustaje – aż do następnego roku. Ale nieco później, gdy życie codzienne wraca do normalnego toku, niektórzy mieszkańcy Calandy mówią mimo woli w sposób dziwnie urywany, jakby przystosowany ciągle jeszcze do rytmu bębnów, które ucichły."

Źródło: www.wiara.pl

W dawnych wiekach w Wielki Piątek w całej Europie odbywały się procesje biczowników, bijących się dyscyplinami po obnażonych plecach aż do krwi. Jeszcze w drugiej połowie XVIII wieku zwyczaj ten był w Polsce powszechny. Teraz należy już do przeszłości, ale w niektórych państwach Ameryki Łacińskiej oraz na Filipinach nadal jest kultywowany.

W krajach tych znany jest również znacznie bardziej szokujący zwyczaj – wieszanie ochotników na kilka minut na krzyżu. Cała ceremonia jest formą jak najwierniejszego odtworzenia wydarzeń Wielkiego Piątku. Mimo sprzeciwów Kościoła w tych państwach tradycja ta wydaje się być bardzo mocna. Poniżej przytaczamy przetłumaczoną przez nas relację z takich szokujących obrzędów, napisaną przez naocznego świadka – Juana Manuela Feliz, Hiszpana mieszkającego w stolicy Filipin – Manili.

"Księża z katedry San Fernando w San Fernando de Pampanga walczą z mieszkańcami San Pedro de Cutud, małej wioski położonej nieopodal. Przyczyną jest celebrowanie Wielkiego Tygodnia przez mieszkańców San Pedro de Cutud na "swój" sposób: z rozlewem krwi, biczownikami i prawdziwym ukrzyżowaniem.

Księża, następcy hiszpańskich misjonarzy, którzy uczynili z Filipin jedyny kraj katolicki w Azji, czują się zwyciężeni. Chcieliby Wielkiego Tygodnia ograniczonego do łagodniejszych tradycji, takich jak procesje ze świecami, nawiedzanie kościołów – 14 (jak 14 stacji Kalwarii) albo 7 (jak 7 ostatnich słów Chrystusa).

Mieszkańcom Cutud to nie wystarcza. Chcą by za ich grzechy lub w podzięce za uzdrowienie kogoś bliskiego lała się krew jak na Golgocie. Biczowanie się jest tradycją starą, ale ukrzyżowania zaczęły się stosunkowo niedawno. W 1962 roku odgrywający rolę Chrystusa Artemio Añosa, został ukrzyżowany jako pierwszy. Artemio krzyżowano 10 lat pod rząd, do 1972. Zmarł w roku 1990 na atak serca. Od 1972 do 1975 jego następcą był Juanito Piring. Od tego czasu krzyżowano coraz więcej osób. W 1999 ochotników było aż 12.

Ale ci, którzy sprawiają, że ulice rzeczywiście spływają krwią, to biczownicy. W ciągu Wielkiego Czwartku i Piątku liczne grupy mężczyzn w kapturach przemierzają ulice San Fernando de Pampanga y San Pedro de Cutud z koronami cierniowymi na głowach, obnażonym torsem i boso. Okładają swoje plecy biczem zakończonym pałeczkami z bambusa. Idą w rzędach, uderzając się rytmicznie bambusem rozrywającym ciało. Czasem poprzedza ich inny zakapturzony człowiek, niosący wielki, drewniany krzyż.

Ku rozpaczy księży, biczownicy kierują się wprost na dziedziniec przed katedrą i przed głównym portalem padają na twarz, wygłaszają swoje prośby i obietnice, kontynuując biczowanie. Ich pomocnicy także ich chłoszczą, a niektórzy mają nawet szczotkę z tłuczonego szkła, którą rozdzierają im plecy. Biczownicy krwawią tak mocno, że krew zalewa im całkowicie spodnie, a bicze wydają się kropidłami bryzgającymi krwią. Krew rzeczywiście płynie ulicami San Fernando.

Księża uważają, że przegrali "wojnę" od czasu gdy telewizja i prasa zaczęły przyjeżdżać do Cutud, żeby pokazać te zwyczaje całemu światu i robić wywiady z ukrzyżowanymi.

Byłem świadkiem tych obrzędów w latach 1999 i 2000. W Wielki Piątek przed trzecią po południu biczownicy, turyści, dziennikarze poszli oglądać ukrzyżowanie. Mieszkańcy uczynili z drogi targowisko, na którym oferowali napoje w butelkach, kawałki melona, kokosa, słodycze. Wreszcie zobaczyliśmy, że nadchodzi człowiek niosący krzyż. Nazywa się Herosito Sangalang, ma 42 lata i jest wędzarzem ryb w San Pedro Cutud. Obiecał dać się ukrzyżować za uleczenie swej chorej żony. Herosito wycofa się w następnym roku po 15 latach ukrzyżowań. Ma już następcę. Nazywa się Rubén Enaje, ma 39 lat, jest malarzem pokojowym w Tarlac. Obiecał dać się ukrzyżować gdy pewnego dnia wypadł z trzeciego piętra i nic mu się nie stało. Zdarzyło się to w 1988 i od tego czasu daje się krzyżować co roku.

Część "publiczności" zrezygnowała kiedy weszliśmy na pole ryżowe, gdzie miał się odbyć obrzęd. W nocy padało i trzeba było przejść w wodzie po kolana do suchego miejsca, gdzie miały stanąć krzyże. Potem musiałem stoczyć walkę z dziennikarzem australijskim, by być jak najbliżej. Najlepsze miejsca zarezerwowała telewizja.

Gwoździe ze stali nierdzewnej leżały 15 dni w alkoholu (tak mówili mieszkańcy Cutud), są cienkie i długie, mają 13 centymetrów, i kończą się wielką płaską główką. Sprawdza je ważna osoba – kat Fernando Alfaro, który nie chwyci za młot aż do biblijnej godziny trzeciej po południu.

Fernando Alfaro jest ubrany w czarną koszulę i czarną czapkę. Mówi, że krzyżowanie sprawia mu przyjemność religijną, czy to się podoba czy nie księżom z San Fernando. Robi to już dziesięć lat. Widziałem jego pracę. Gdy krzyż leżał na ziemi badał końcem młota dłonie krzyżowanego, szukając najlepszego miejsca między koścmi i ścięgnami, przykładał gwóźdź i pewnie uderzał. Potem stawiano krzyż i w ten sam sposób przybijał stopy.

Kiedy oglądałem ukrzyżowanie Rubéna Enaje, Herosito Sangalang wisiał na krzyżu już 10 minut. Z powodu jego doświadczenia i twarzy przypominającej twarz Chrystusa wybierają go co roku aby szedł na czele Drogi Krzyżowej, obok Poncjusza Piłata na koniu i rzymskich centurionów. Tuż za nimi idą płacząc Maria Magdalena i Weronika. W tym roku wisiał na krzyżu przez 15 minut, najdłużej ze wszystkich.

Wenceslao Aquino był jedynym ukrzyżowanym nie mieszkającym w Pampandze; pochodzi z Valenzueli. Najstarszym ukrzyżowanym był 59-letni Bob Velez; miał na głowie perukę, żeby być bardziej podobnym do Jezusa.
Miałem już dość tego widoku. Poszedłem do miasteczka. Chciałem zobaczyć i sfotografować coś wesołego. Ujrzałem na podwórku jednego z domów dwuletniego chłopca pluskającego kijem w miednicy z wodą. Tak, to był nareszcie wesoły widok. Przyłożyłem aparat do oczu i wtedy dostrzegłem, że woda robi się czerwona. Kij, którym bawił się chłopiec, to był bicz z bambusowym końcem, którego jego ojciec jeszcze nie zdążył schować na następny rok..."

Źródło: www.wiara.pl

Strona 26 z 34
Joomla templates by Joomlashine